poniedziałek, 30 marca 2015

Rozdział 17

 Dwa miesiące minęły mi jak z płatka. Uczelnia, Błażej, Lara, dom, wiadomości i telefony do Crisa. Byłam bardzo zabiegana. Nie ukrywałam, że czasami miałam już tego wszystkiego po dziurki w nosie. Najchętniej ukryłabym się przed całym światem. Każdy czegoś ode mnie chciał. A to notatki z wykładów, a to pomocy z czymś tam, a to jakaś impreza, tłumaczenie. Do tego doszedł jeszcze egzamin z angielskiego, ale od tak dawna się do niego zbierałam, że już po prostu musiałam do niego podejść. Dzięki niemu będę mogła prowadzić szkolenia i kursy, co mogłoby oznaczać przypływ kasy. Ale najpierw trzeba go jeszcze zdać…
- Melisa, ty się zaharowujesz. Musisz odpocząć! – powiedziała moja psiapsióła.
- Wiem, Lara, wiem. Ale niedługo kończę rok, więc sobie wszystko odbiję, zobaczysz – posłałam jej promienny uśmiech.
- Wiem. I nawet wiem jak – zrobiła tajemniczą minę.
- Larysa, co ty znowu kombinujesz?
- Ja? Nic nie kombinuję. – przyznała z miną niewiniątka, a po chwili dodała – Już wykombinowałam.
- Co? Czy ja mam cię zabić?
- Spokojnie, to nic strasznego. Po prostu spędzisz ze mną wakacje.
- I co, będziemy tu tak niby siedzieć tyle czasu? A może do domu wrócimy? – rzuciłam ironicznie.
- No przecież nie będziemy siedzieć tutaj. Mam bilety na lot do Portugalii. Zabukowałam też już hotel. Nie masz wyjścia, skarbie.
- Jesteś wariatką, wiesz?
- Wiem. I za to mnie kochasz – uśmiechnęła się szeroko.
W gruncie rzeczy cieszyłam się na wyjazd do Porto. W końcu obiecałam Cristianowi, że go odwiedzę. Poza tym potrzebowałam odpoczynku, a Lara musiała uciec z dala od ludzi. Miała ostatnio gorszy czas. Rozstała się z Łukaszem. Niby za porozumieniem stron, ale oboje bardzo to przeżywali. Ona tuż po maturze, kiedy rozstałam się z Błażim, zaopiekowała się mną, pojechała do Hiszpanii. Postanowiłam, że jeszcze dziś zadzwonię do kuzyna mieszkającego w Szwecji, na wyspie Orust – totalnym odludziu i spróbuję załatwić nam chociaż krótki pobyt z dala od cywilizacji. Jeśli mój plan się powiedzie, to ona zwariuje ze szczęścia.

***

Dzień przed wylotem spakowałam wszystkie potrzebne rzeczy i kładąc się już do łóżka uświadomiłam sobie, że przecież powinnam dać znać Tello o naszym przyjeździe.
- Hej, Cris! – przywitałam się z przyjacielem.
- No cześć, Melitta. Co tam u ciebie słychać? Masz już wolne?
- Tak. Wszystko u mnie ok, a u ciebie?
- Wszystko w jak najlepszym porządku. Wczoraj wróciłem z wakacji z Carlotą. Moja córa rośnie jak na drożdżach.
- Dumny z ciebie tatuś – zaśmiałam się.
- A co!
- Wiesz, tak chciałam się zapytać, czy masz na jutro jakieś plany?
- O 10:00 idę na trening, ale dlaczego pytasz? – był wyraźnie zbity z tropu.
- Bo tak sobie pomyślałam, że mógłbyś nas w takim razie po drodze zgarnąć z lotniska…
- Co?! Przyjeżdżacie?
- Tak, jutro o 6:30 mamy z Larą samolot.
- Będę czekał przed lotniskiem. Do zobaczenia!
Wow, nie myślałam, że aż tak się ucieszy. Co prawda zdawałam sobie sprawę z tego, że będzie bardziej zadowolony niż mój chłopak, który – krótko mówiąc – wkurzył się na mnie i moją przyjaciółkę. Długo go musiałam przekonywać do tego pomysłu. W końcu stwierdził, że w takim razie on wyskoczy sobie gdzieś z kumplami. A niech jedzie!
Nazajutrz koło 9:00 rano lądowałyśmy już w Porto. Od razu poprawił mi się humor. Lara też się ucieszyła. Na zewnątrz świeciło piękne słońce, panował upał. Gdy wyszłyśmy na parking, automatycznie zaczęłam szukać wzrokiem czarnego Range Rovera Evoque. Stał niedaleko wejścia. Pociągnęłam przyjaciółkę i udałyśmy się w jego kierunku. Wysoki brunet siedział w środku. Miał założone czarne okulary, ale i tak go poznałam. Nachyliłam się nad otwartym oknem i delikatnie pocałowałam go w policzek. Zdziwiony, obrócił się w moją stronę i natychmiast uśmiech zagościł na jego twarzy.
- Mel, Lara! Wsiadajcie!
- Ciebie też miło widzieć, przystojniaku – zaśmiała się moja towarzyszka.
Piłkarz zawiózł nas do hotelu, a sam pojechał na trening. Obiecał, że przyjdzie po nas o osiemnastej i zabierze na kolację. Jak obiecał, tak też zrobił. My zdążyłyśmy się już rozpakować i zadomowić w jednym z tych przepięknych pokoi hotelu HF Ipanema Park. Wieczór był bardzo miły. Spędziliśmy go całą trójką w jednej z nadmorskich knajpek. Po posiłku wróciłyśmy do pokoju, bo byłyśmy troszeczkę zmęczone. Miałyśmy zamiar odpocząć i przygotować się na pełen wrażeń pobyt w tym portugalskim mieście.
Nasze pierwsze dni wyglądały tak: pobudka około dziesiątej, śniadanie, plaża, drinki, miasto (zakupy), kolacja, spacer. Pełen chillout. Gdyby nie liczyć setek wiadomości od Błażeja. Chciał wiedzieć, co u nas słychać, ale to raczej wyglądało, jak…sama nie wiem… próba kontroli, inwigilacja? Sam pojechał z kumplami nad jezioro, a do mnie miał pretensje. Przeszło mi przez myśl, że może być zazdrosny, ale przecież nie miał o co. Nigdy nie dałam mu do tego powodów.





CZYTASZ = KOMENTUJESZ

***

Hejka :)
Przepraszam, że dopiero dziś, ale złośliwość rzeczy martwych
- normalnie wyczerpał mi się limit internetów :(
Ale dorwałam się do kompa rodziców, bo sobie gdzieś pojechali
i dodaję Wam rozdział dzisiaj, a tak to pojawiłby się dopiero w środę wieczorem..
Obiecałam wyjazd i macie Larę i Melkę u Crisa w Porto :D
Zadowolone?
Mam nadzieję, że tak, bo długo ten pobyt nie potrwa :p
Ale będzie jeszcze jedna niespodzianka.
I Cristian na chwilkę znowu zniknie (przepraszam).
Next pewnie już podczas wolnego.
Piszcie, komentujcie - nie gryzę :p
Do następnego wpisu ;*

czwartek, 26 marca 2015

Rozdział 16

            Rano wstałam, zjadłam śniadanie i siadłam na kanapie z zamiarem obejrzenia jakiegoś bezsensownego filmu. Do moich drzwi zadzwonił dzwonek. To był Błażej. Wpadł uśmiechnięty do środka i rozsiadł się w salonie. Postanowił zrobić popcorn i włączyć jakąś komedię, więc śmialiśmy się jak szaleni, kiedy nagle odezwał się mój telefon.
- Tak? – rzuciłam do słuchawki.
- Meli? Hej. – odezwał się po drugiej stronie ciepły głos pewnego Katalończyka – Tak się zastanawiałem, czy masz coś może do roboty teraz?
- Nie, a czemu pytasz? Chcesz pogadać?
- Nie do końca. Wiesz, że jestem kontuzjowany i sezon się już dla mnie zakończył? – spytał niepewnie.
- No tak.
- Więc korzystając z okazji, postanowiłem zrobić ci niespodziankę i cię odwiedzić, ale zupełnie zapomniałem, że nie wiem, gdzie mieszkasz. Nic oprócz tego, że we Wrocławiu… No więc teraz stoję na terminalu w tym cholernym mieście i nie wiem, gdzie mam się podziać. – zaśmiał się z własnej głupoty – Nie przyjechałabyś po mnie czy coś?
- Żartujesz? – tylko tyle byłam w stanie z siebie wykrztusić.
- Nie. Mówię całkiem serio.
- Będę za jakieś – spojrzałam na zegarek – 20 minut. Czekaj na mnie przy wejściu. – poleciłam, po czym się rozłączyłam i spojrzałam na zaciekawionego towarzysza – Pamiętasz tego kumpla z Barcelony, o którym ci mówiłam? – pokiwał twierdząco głową - No to właśnie jest na lotnisku we Wrocławiu. Jadę po niego.
            Przemieszczałam się dosyć szybko. Myślałam, że to jakiś cholerny dowcip, ale kiedy zobaczyłam postawnego, wysokiego bruneta w okularach przeciwsłonecznych, stojącego z torbą podróżną na ramieniu, opartego o ścianę budynku… To naprawdę był on! Stał do mnie bokiem, więc nie mógł zauważyć, że się zbliżałam. Podbiegłam i wskoczyłam na niego znienacka. Na początku chyba się przestraszył, ale potem oboje zaczęliśmy się śmiać.
- Zwariowałeś? Czemu mi nic nie powiedziałeś? – zarzuciłam mu stojąc już ponownie na chodniku.
- To miała być niespodzianka. Ale cóż. Masz przyjaciela idiotę, któremu umykają niektóre szczegóły, jak na przykład ten, że nie zna adresu swojej wyprawy – objął mnie ramieniem i podążyliśmy do mojego mieszkania cały czas rozmawiając. Mieliśmy dużo do nadrobienia. Przecież nie widzieliśmy się prawie rok.

***

            Kiedy już weszliśmy do mojego mieszkanka, przedstawiłam sobie mężczyzn. Chyba nie przypadli sobie zbytnio do gustu, ale co poradzić? Nie musieli się zaprzyjaźnić. Nigdy na to nawet nie liczyłam. Trochę posiedzieliśmy we trójkę, pogadaliśmy, a koło 14:00 Błażej poszedł do siebie. Na pożegnanie pocałował mnie namiętnie, jakby chciał pokazać Crisowi, że należałam do niego, a nie do piłkarza. Zamknęłam za nim drzwi i nagle coś do mnie dotarło.
- Cristian? A gdzie ty się zatrzymasz?
- Miałem nadzieję, że polecisz mi jakiś hotel niedaleko. Nie chciałem bukować żadnego pokoju, bo nie byłem pewny, gdzie dokładnie mieszkasz… - podrapał się z zakłopotaniem po głowie.
- Nie możesz zatrzymać się w żadnym hotelu. Wzbudziłbyś tym niemałą sensację.
- A masz jakiś lepszy pomysł? – zaśmiał się.
- Mam – odpowiedziałam pewna siebie.
- No to w takim razie zamieniam się w słuch.
- Mam pokój gościnny. Więc jeśli nie będzie ci przeszkadzało moje towarzystwo…
- Przecież po to tu przyjechałem, no nie? – uśmiechnął się, ale po chwili jego twarz przybrała marsowy wygląd – A ten twój cały Błażej?
- Co Błażej? Nie mieszkamy przecież razem.
- No tak, wiem. Ale mi chodzi o to, czy nie będzie miał nic przeciwko, żebym się u ciebie zatrzymał.
- Na pewno nie. A poza tym on nie ma tu nic do gadania. Jesteś moim przyjacielem, przyjechałeś w odwiedziny, więc u mnie zostajesz.
            Z wielkim uśmiechem usiadłam koło Katalończyka na kanapie i delikatnie zmierzwiłam mu włosy. W odpowiedzi za zniszczenie jego precyzyjnie ułożonej fryzury, zaczął mnie gilgotać. Zagadaliśmy się i nim spostrzegliśmy, było już po dwudziestej. Zjedliśmy więc kolację. Dałam piłkarzowi świeży ręcznik i pokazałam łazienkę, a sama w tym czasie posprzątałam po posiłku i przygotowałam pościel dla gościa. Potem on poszedł się rozpakować, a ja wzięłam kąpiel. Wysuszyłam szybko włosy, nabalsamowałam się i ubrałam szare, cieniowane spodnie dresowe z Adidasa i króciutką koszulkę bez rękawków z napisem „ABRACADABRA! NOPE. YOU’RE STILL A BITH.”.

Delikatnie zapukałam do drzwi pokoju gościnnego i je uchyliłam. Chłopak leżał na łóżku i przeglądał coś na telefonie.
- Mogę? – zapytałam nieśmiało się uśmiechając.
- Pewnie. – przesunął się odrobinę robiąc mi koło siebie miejsce – Chodź. Mamy sporo do nadrobienia.
- No właśnie. – wskoczyłam na łóżko i położyłam się obok niego. Po chwili mnie objął i zaczęliśmy paplać bez końca co chwilę się śmiejąc – Tello? – uniosłam głowę znad jego torsu i popatrzyłam prosto w oczy, żeby wiedzieć, czy nie kłamie.
- Co jest? – pokazał rządek śnieżnobiałych ząbków.
- Wiesz, że się bardzo cieszę z twojego przyjazdu? – pokiwał głową – Ale zdaję sobie też sprawę z tego, że tęsknota nie była jedynym powodem… - mina mu nieco zrzedła, czyli trafiłam w sedno – Powiesz mi, co się dzieje?
- Yh… Nie wiem od czego zacząć… - bawił się palcami.
- Od początku?
- Ale obiecaj, że mnie nie zabijesz. I chodź tu. – potulnie się w niego wtuliłam i czekałam na wyjaśnienia – Wiesz, że do 2016 roku mam podpisany kontrakt z FC Barceloną. – bardziej stwierdził niż zapytał – Wiesz też, że do drużyny dołączył Neymar. Alexis i Fabs odchodzą, a Puyol kończy karierę. Trwają negocjacje z Suarezem, Douglasem. Do pierwszej drużyny mają wprowadzić Rafinhę i Munira. Jednym słowem narobiło się u nas mnóstwo napastników. Jeśli Urugwajczyk podpisze kontrakt, to pierwszą linią ataku będzie on razem z Lio i Neyem. Reszta napastników będzie pewnie siedzieć na ławce i czekać łaskawie na zmianę. Nie mówiąc już o walce o dostanie się do składu meczowego… Pedro jest w świetnej dyspozycji…
- Dasz sobie radę, wierzę w ciebie – pocałowałam go delikatnie w policzek, a moje ciało przeszedł dreszcz.
- Chodzi o to, że większość sezonu spędziłbym na ławce, a tego nie chcę. Jestem w takim wieku, że muszę dużo grać, żeby się rozwijać.
- Czyli…? – spojrzałam na niego tępo, a on się tylko uśmiechnął i odgarnął z mojej twarzy kosmyk kręconych włosów.
- Właśnie wracam z Porto.
- Poczekaj, poczekaj. Dlaczego nic mi nie mówiłeś, że jedziesz do Portugalii?
- Bo nie wiedziałem, czy coś z tego wyjdzie.
- A wyszło? – uniosłam wysoko brew.
- Tak. Doszedłem z władzami klubu do porozumienia.
- Sprzedali cię?! – krzyknęłam przerażona.
- Nie, spokojnie. Nie odchodzę z drużyny. Tak jakby…
- Cris, do cholery, co to ma wszystko znaczyć?! Mógłbyś mnie nie denerwować? Przecież wiesz, że… - zaczęłam, lecz szybko wszedł mi w zdanie.
- Wiem. Przepraszam. – pogładził mnie po nagim ramieniu – Chodzi o to, że zgodziliśmy się na dwuletnie wypożyczenie. Będę grał teraz w barwach FC Porto. Ale po sezonie 14/15 mogę wrócić do Barcelony. Jeśli będzie potrzeba…
            Nie wiedziałam, co zrobić, co powiedzieć, więc tylko się do niego mocno przytuliłam. Leżeliśmy tak w kompletnej ciszy.
- Chciałbym, żebyś przyjechała do mnie w sierpniu.
- Do ciebie, czyli dokąd? – fuknęłam.
- Do Portugalii.



CZYTASZ = KOMENTUJESZ

***

Jak obiecałam, tak dodaję rozdział. :)
No i macie Tello :D
Jest też "prawie transfer".
Wiem, że rozdział nie jest długi, ale uprzedzam, że niestety kilka następnych będzie podobnej długości. Chcę jednak jakoś popchnąć akcję do przodu.
Także możecie się spodziewać szybkiego wyjazdu naszej bohaterki.
I równie szybkiego powrotu...
Jej życie prywatne... Cóż, niedługo ulegnie pewnym znacznym zmianom.
Wybory przed którymi stanie... Sama jej nie zazdroszczę. :p
A, i jeszcze jedno. Od teraz będzie więcej Cristiana. Duuuużo więcej. <3
Cieszycie się? ;*
Kiedy next? Hmm, odrobinę trudna sprawa, bo mam w przyszłym tygodniu zatrzęsienie sprawdzianów, a najgorsze jest to, że 3 są z moich przedmiotów kierunkowych.
Tak więc z przykrością stwierdzam, że jeżeli do końca weekendu nie pojawi się żaden wpis, to kolejną część tego opowiadania będziecie mogły przeczytać dopiero w środę po południu. Przez okres świąteczny postaram się jakoś nadgonić, ale nie mogę nic obiecać, bo po powrocie będę miała kolejny sprawdzian z biologii... :(
Także ten, jeśli chcecie wiedzieć coś więcej, to piszcie w komach albo w wiadomościach (macie tam formularz kontaktowy po prawej :D ).
Papatki ;*


poniedziałek, 23 marca 2015

Rozdział 15

            Tylko na tyle było mnie stać. Wyrwałam się z jego silnych ramion i czym prędzej opuściłam ten dom. Nie patrząc na wiele, zarzuciłam na siebie kurtkę i pobiegłam w stronę tak dobrze znanej mi posiadłości. Zadzwoniłam do drzwi. Po chwili otworzył mi gospodarz. Jego mina wyrażała tylko jedno – zdziwienie.
- Melisa? Co ty tu robisz? Mogłaś zadzwonić, przyjechałbym przecież. – wydawał się być zatroskany – A tak w ogóle odbiło ci? Sama po nocy łazisz po mieście?!
- Daj spokój. Jestem już dużą dziewczynką. – uśmiechnęłam się do niego pokrzepiająco – Mogę u ciebie przekimać? – zapytałam zawstydzona.
- Pewnie. Chodź. Wiesz, że u mnie zawsze znajdzie się dla ciebie miejsce. Ale… Coś się stało?
- Nie, wszystko w porządku. Po prostu jestem zmęczona.
- Trzymaj ręcznik. Pokoju chyba nie muszę ci pokazywać? – zaśmiał się.
- Nie. Dziękuję. Za wszystko – cmoknęłam go w policzek i poszłam się umyć.
            Wiedziałam, że byłam tu bezpieczna, że zawsze mogłam liczyć na Grześka. To brat mojego taty, ale młodszy od niego o 17 lat. Zawsze się o mnie troszczył, dbał. Wiedziałam, że mogę mu ufać w stu procentach. Był bardziej jak kuzyn albo przyjaciel. Nie jak wujek. Zresztą nigdy go tak nie nazywałam. Twierdził, że to go zdecydowanie postarza.
            Odświeżona położyłam się w moim stałym na tutejsze pobyty łóżku. Nie raz przybiegałam tu, żeby wypłakać się, wyrzucić z siebie wszystko. Te poduszki widziały tyle łez, że Grześ zwykł nazywać to pomieszczenie „pokojem płaczu”. Mogłam się tu zaszyć, odstresować. Wszystko sobie przemyśleć, poukładać w głowie. I tak też było tym razem.
            Nie miałam pojęcia, co zrobić. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że ta impreza mogłaby się tak zakończyć. Domyślałam się, że mogę tam spotkać Błażeja, ale nie wiedziałam, że on… On tak po prostu mnie pocałował. A ja uległam. A potem najzwyczajniej w świecie wyznał, że dalej mnie kocha i chce o nas walczyć! I co ja miałam do jasnej ciasnej zrobić? No ja się pytam – co?! Kiedyś było nam bardzo dobrze. Rozumieliśmy się bez słów. Budowaliśmy naszą relację etapowo. Najpierw zwykła znajomość, potem zacieśnianie więzów, aż ostatecznie spiknęliśmy się na jednej z wycieczek klasowych. Nie widzieliśmy poza sobą świata. Ale przyszła klasa maturalna. Nauczyciele cisnęli. Czuliśmy presję, że musieliśmy świetnie zdać maturę – tego od nas oczekiwano. Więc siedzieliśmy całymi dniami z nosami w książkach, materiałach dodatkowych. Nie mieliśmy czasu nawet na drobne przyjemności, a co dopiero na wyjścia, randki. Widywaliśmy się jedynie w szkole. I tak trwaliśmy. Po maturze zdaliśmy sobie sprawę z tego, że coś jest nie tak. Odzwyczailiśmy się od siebie. Rozstanie było jedynym rozsądnym wyjściem z sytuacji. I tak się stało. Na 5 dni przed moim wyjazdem do Barcelony zerwaliśmy. A w moim sercu pozostała pustka. Jak się okazało, nie tylko w moim.
            On chciał zacząć od nowa. Dać szansę naszej miłości. Zawalczyć o związek. A ja? Sama już nie wiedziałam. Kiedy go dzisiaj zobaczyłam, serce zaczęło mi bić szybciej. W gruncie rzeczy co miałam do stracenia? Najwyżej kolejne już w tym roku rozstanie. Mimo wszystko poczułam w głębi duszy, że warto zaryzykować. I z tą myślą odpłynęłam do krainy snów…

***

            Rankiem obudził mnie przenikliwy dźwięk nadchodzącego SMS’ a. Nie podnosząc z głowy poduszki, po omacku zaczęłam szukać telefonu. Płynnym ruchem przeniosłam go z szafki nocnej na kołdrę, znajdującą się tuż obok mojego policzka. Leniwie odblokowałam ekran i kliknęłam na migającą kopertę.
„Proszę, spotkajmy się. Daj nam szansę. Nie chcę cię tracić. Kocham, Błażej”
            Musiałam przeczytać to jakieś 10 razy zanim dotarło do mnie, kto i co tak właściwie napisał. Trzymałam komórkę w dłoni, włączyłam opcję „odpowiedz” i tępo patrzyłam na wyświetlacz. Trwało to dobrych kilka minut. W końcu wysiliłam się na te kilka słów.
„O 12:00 w parku przy fontannie”
            Zwlokłam się z legowiska, wzięłam poranną toaletę, ubrałam w zapasowe ciuchy, które trzymałam w tym domu na wszelki wypadek i zeszłam cicho po schodach. Okazało się, że Grzesiek już nie spał, tylko szykował nam śniadanko.
- Siemanko, młoda. Jak się spało? – uśmiechnął się, jednocześnie nakładając na talerze jajecznicę z papryką, pomidorami i porem.
- Hej. A dobrze. A ty co tak rano wstałeś? Nigdy nie byłeś rannym ptaszkiem – uniosłam wysoko brwi i dokładnie mu się przyjrzałam.
- No niby tak, ale skoro mam gościa, to należy wstać przed nim i przygotować posiłek – puścił mi oczko.
- Och, jakiś ty kochany. – cmoknęłam go w policzek – Mam nadzieję, że się nie otruję – zażartowałam.
- Nie wierzysz w moje zdolności kulinarne? – udał, że się obraża.
- Wiesz, zawsze to jakoś ja gotowałam tobie, a nie na odwrót. Ale kto wie? Może odkryłeś w sobie talent? Takiego wewnętrznego Amaro? – zachichotałam i zabraliśmy się za jedzenie.

***

            Kwadrans przed południem zabrałam swoje rzeczy, podziękowałam mojemu gospodarzowi i udałam się na spotkanie. Na dworze było dosyć ciepło jak na początek marca. Po śniegu nie było śladu. Ptaszki śpiewały. Czuć było wiosnę. Zmierzałam tak uliczkami w kierunku fontanny. Niegdyś to było nasze ulubione miejsce spotkań. Zauważyłam siedzącego na ławce blondyna. Wydawał się być bardzo zamyślony. Do tego stopnia, że kiedy się z nim przywitałam, podskoczył jak oparzony. Zajęłam koło niego miejsce i zaczęliśmy rozmowę.
- Posłuchaj, ja cię naprawdę kocham i nie pozwolę ci tym razem odejść. Wiem, że nie jestem ci obojętny. Znam cię zbyt dobrze, żebyś mogła mnie oszukać. Daj mi szansę. – położył swoją dłoń na mojej i splótł nasze palce – Daj szansę nam – podkreślił ostatnie słowo.
- Błażej… - patrzyłam na nasze ręce i powiedziałam cichutko jedno słowo – Dobrze.
- Czyli…? – zapytał z radością w głosie.
- Tak, głuptasie. Dajmy sobie jeszcze jedną szansę. Kocham cię – uśmiechnął się szeroko, a ja pocałowałam go jak kiedyś.

***

            Nareszcie weekend majowy. Chwila odpoczynku od studiów. Mogłam się wyciszyć. Razem z Błażejem postanowiliśmy, że pojedziemy z naszą przyjaciółką Magdą i jej nowym chłopakiem nas jezioro. Dziewczynie bardzo zależało, żebyśmy poznali jej partnera. Mój facet od razu podłapał pomysł i uznał, że wypad za miasto na kilka dni przydałby nam się. Trochę lenistwa, jakiś grill, piwko, łono natury.
            Tak więc 30 kwietnia 2014 roku zaraz po zakończeniu zajęć wsiedliśmy w auto i pojechaliśmy do wyznaczonego przez Madzię miejsca. Pogoda dopisywała. 25 stopni, piękne słoneczko. Ubrana w jeansowe shorty,  czarny top i rozpinaną koszulę w kratę wysiadłam z auta i rozejrzałam się po okolicy. Poczułam na talii ciepłe dłonie.
- I jak? Podoba ci się? – zapytał wtulając się w moją szyję.
- Tu jest pięknie – odpowiedziałam, nie kryjąc zachwytu.
- Cieszę się, że się wam podoba. Nareszcie jesteście! – krzyknęła do nas średniego wzrostu blondynka i rzuciła mi się w objęcia – Dziękuję, że się zgodziliście.
- Nie ma sprawy – powiedziałam.
- Przy okazji będziemy mieli trochę wspólnych zdjęć. – puściła nam oczko – Mel, ja cały czas pamiętam o tej sesji.
- Jakiej sesji? – zapytał zdziwiony Błażi.
- Magda uparła się, że zrobi mi sesję zdjęciową. Twierdzi, że jestem bardzo fotogeniczna – wyjaśniłam.
- Piękna dziewczyna zawsze wychodzi ładnie na zdjęciach – pocałował mnie i poszliśmy do domku rozpakować nasze bagaże.
            Wieczorem zrobiliśmy sobie grilla. Sączyliśmy chłodne piwo i rozmawialiśmy. Antek – bo tak miał na imię wybranek naszej przyjaciółki – wydawał się być spoko gościem. Oczywiście sama organizatorka tego wypadu przez cały czas nie rozstawała się ze swoją kochaną lustrzanką. Nie miałam wyjścia i musiałam się w końcu zgodzić na tę sesję. Ku mojemu zaskoczeniu, fotki naprawdę wyszły świetnie. Musiałam przyznać, że Madzia była świetnym fotografem.
            W poniedziałek wróciliśmy do Wrocławia. Byliśmy wszyscy w świetnych humorach, ale mój miał niedługo zostać popsuty…




CZYTASZ = KOMENTUJESZ

***

No hejka, Słoneczka ;*
Mmm, wczoraj taki piękny dzień ;)
No ale to było wczoraj i trzeba wrócić do żywych. Niestety... :/
Anyway, podrzucam kolejny rozdział.
Błażejka trochę będzie przez kilka kolejnych wpisów.
Nie wiem czy się ucieszycie, czy nie, ale cóż...
Muszę lekko namącić Melisie w głowie. :p
Jak myślicie? Co popsuje jej humor?
I to już w następnym rozdziale?
Piszcie w komentarzach.
A, i jeszcze takie małe info - powinny się teraz pojawiać po dwa rozdziały w tygodniu. ;)
Do następnego <3

czwartek, 19 marca 2015

Rozdział 14

- Meli! – wołała mnie przyjaciółka, biegnąc i szczerząc się jak głupia.
- Co jest? – cmoknęłam ją w policzek i przycupnęłyśmy na jednej z ławek – Co ty taka zadowolona?
- Bo mam dla nas zaproszenie na urodziny Marka! Dzwonił do mnie ostatnio, bo nie ma twojego numeru i prosił, żebyśmy się pojawiły. Będzie jak za starych dobrych czasów. Stara ekipa, dobra muza, alkohol. No weź, nie daj się prosić. Obie ostatnio dużo przeszłyśmy i teraz należy nam się odrobina zabawy. Zaszalejemy, przypomnimy sobie czasy liceum, powspominamy.
- Brzmi świetnie! Faktycznie powinnyśmy się rozerwać. A przede wszystkim ty. To przecież ty opiekujesz się poturbowanym chłopakiem.
- No tak, ale co mam poradzić? Kocham go i nigdy nie przestałam. – zarumieniła się, choć na dworze było może z 6 stopni na plusie – Lepiej mi powiedz, jak tam poszło zerwanie? Nie rzucał się?
- A jak miało pójść? Pogadaliśmy, on mnie przeprosił, ale ja mu powiedziałam, że nic do niego nie czuję, że nie potrafiłabym z nim żyć, a taki związek jest dla mnie stratą czasu. Było miło, ale się skończyło. Rozstaliśmy się w zgodzie.
- No to przynajmniej tyle masz z głowy – uśmiechnęła się uradowana.
- To kiedy te urodziny? – uśmiechnęłam się.
- W sobotę. Także w piątek po zajęciach wyjeżdżamy – zarządziła.
- Ma się rozumieć – przytaknęłam.

***

            W sobotni poranek obudziły mnie nie promienie słońca czy coś w tym stylu, ale SMS od Larysy, że będzie u mnie za pół godziny i razem się wyszykujemy. Zdziwiona zerknęłam na zegarek, a tam co? 11:07! Wystrzeliłam z łóżka jak proca i pobiegłam do łazienki wziąć poranny prysznic. Umyłam głowę, założyłam szare dresowe spodnie od Adidasa i tego samego koloru krótką koszulkę z napisem: „JA PIERDZIELĘ i znów prześpię całą niedzielę”, i delikatnie osuszyłam włosy.

Wtem rozległ się przenikliwy głos dzwonka. Otworzyłam drzwi i wpuściłam podekscytowaną blondynkę do środka. Zachowywała się tak, jak mała dziewczynka, kiedy idzie pierwszy raz nocować u koleżanki.
- Kawy? – zapytałam, włączając czajnik. Nie musiałam słuchać odpowiedzi, bo wiedziałam, że będzie twierdząca. Kofeina to nasza druga po FC Barcelonie miłość. Zalałam wrzątkiem drobno zmielone ziarenka kolumbijskiego cudu, po czym razem z kubkami udałam się do mojego pokoju, gdzie mój gość już przeglądał zawartość mojej szafy.
- Pewnie, nie krępuj się – rzuciłam z nutką ironii.
- Dobra, dobra. Ty mi lepiej powiedz w czym idziesz – pokazała równe ząbki w rozbrajającym uśmiechu.
- Jeszcze nie wiem. A to jest w ogóle jakaś elegancka impreza czy taka na luzie?
- Elegancka? U Marka? Czy ty siebie słyszysz? – zaśmiała się.
- No to może jeansy i jakiś top? – zamyśliłam się na chwilkę, ale dziewczyna szybko mnie wyrwała z tego stanu.
- Halo! Ziemia do Melisy! Mówię ci, że musimy wyglądać nieziemsko, bo będą tam te głupie laski. Niech wiedzą, że jesteśmy śliczne i nic się nie zmieniło – dodała z cwanym wyrazem twarzy.
- Taaa… To co w takim razie proponuje moja stylistka?
- Mmm… Pomyślmy… Może ta? – rzekła machając mi przed nosem różową sukienką we wzory od Milli – I do tego czarna kopertówka i szpilki od Miu Miu.

- Widzę, że decyzja już zapadła. – wybuchłam śmiechem – No ok. To jeszcze tylko dobranie makijażu, manicure, fryzura i jesteśmy gotowe.
- A, no właśnie. Kto nas zawiezie?
- Grzesiek! – krzyknęłam tylko, udając się do łazienki w celu wysuszenia włosów.

***

            Po kilkugodzinnych przygotowaniach równo o 17:00 stałyśmy już pod drzwiami starego kumpla z liceum. Przywitałyśmy się z nim serdecznie, złożyłyśmy życzenia, wręczyłyśmy prezent i udałyśmy się do salonu, gdzie było już kilka osób. Same znajome twarze. Ludzie, których uwielbiałam i z którymi tak bardzo nie chciałam się rozstawać. Tyle niezapomnianych imprez, odpałów. Czego myśmy nie robili? Ktoś mógłby pomyśleć, że banda debili, ale my po prostu dobrze bawiliśmy się w swoim towarzystwie i nie mieliśmy żadnych, ale to żadnych zahamowań. Byliśmy jedną wielką rodziną ( tak jakby, bo część z nas tworzyły pary).
            Siedziałam sobie spokojnie na jednej z kanap i rozmawiałam z dziewczynami, popijając drinka, kiedy usłyszałam ten cudowny głos… Niepewnie obróciłam się w lewo i natknęłam się na jego wzrok. Stał kilka metrów dalej i właśnie wysłuchiwał Mateusza, chociaż chyba nie do końca go słuchał, bo cały czas na mnie patrzył. Posłałam mu delikatny uśmiech, co natychmiast odwzajemnił. Poklepał kumpla po ramieniu, jakby chciał powiedzieć: „Skończ już to marudzenie. Mam coś lepszego do roboty.”. Zaczął się do mnie zbliżać z wielkim uśmiechem na ustach. Przywitaliśmy się, a już po chwili rozmawialiśmy jak za starych, dobrych czasów. Okazało się, że ostatecznie nie poszedł do wojska, lecz studiował w stolicy Dolnego śląska. Trochę potańczyliśmy, ale w pewnym momencie zachciało mi się pić, więc udałam się do kuchni gospodarza i nalałam do szklanki wody. Oparłam się o blat i wpatrywałam bezcelowo w pejzaż malujący się za oknem. Przymknęłam delikatnie oczy. Tak, w tym pomieszczeniu było zdecydowanie ciszej i spokojniej…
- Nic a nic się nie zmieniłaś – usłyszałam delikatnie zachrypnięty głos.
- To dobrze czy źle? – zapytałam delikatnie unosząc kąciki ust ku górze, ale nie odwróciłam się do niego.
- Chyba dobrze. Chociaż, sam już nie wiem… Dla mnie to chyba niekoniecznie, bo właśnie w takiej tobie się zakochałem – delikatnie objął mnie w talii i wtulił się w moje plecy.
- Czyli masz przerąbane? – zachichotałam.
- No raczej – odpowiedział z wyczuwalnym smutkiem.
- Może nie do końca? – zmieniłam pozycję i patrzyłam mu prosto w oczy.
Nie czekał długo i złożył na moich ustach delikatny pocałunek. Odsunął się, przyjrzał się dogłębnie mojemu wyrazowi twarzy i nie widząc sprzeciwu ponowił czynność, którą coraz to pogłębiał. Poddałam się magii chwili. Zaplotłam ręce na jego karku i z pasją oddawałam kolejne pocałunki. Błażej błądził dłońmi po moich plecach aż w końcu dotarł do pośladków. Podniósł mnie i usadził na blacie. Oplotłam nogami w pasie przystojnego blondyna i trwalibyśmy tak chyba w nieskończoność, gdyby do kuchni nie wpadła Lara.
- Ups… Nie przeszkadzajcie sobie – wzięła butelkę z sosem, puściła do mnie oczko i czym prędzej wyszła.
            Zeskoczyłam na ziemię, poprawiłam sukienkę i zmierzałam ku drzwiom, kiedy chłopak złapał mnie za dłoń i przyciągnął do siebie mocno. Opadłam na jego klatkę piersiową i staliśmy chwilę w ciszy. W końcu Błażi, jak zwykła mawiać na niego moja psiapsiółka, postanowił zabrać głos.
- Co teraz będzie? Z nami? – widziałam w jego oczach nadzieję, ale i strach.
- A co ma być? Błażej, byliśmy już kiedyś ze sobą. Próbowaliśmy i nie wyszło. A dwa razy do tej samej rzeki się nie wchodzi. Przepraszam, poniosło mnie – zawstydziłam się odrobinę moim zachowaniem, nigdy taka nie byłam, ale blondyn uniósł mój podbródek, a ja zatonęłam w jego błękitnych tęczówkach.
- A kto mówi o ponownym wchodzeniu do tej samej rzeki? Ja z niej nigdy nie wyszedłem. – założył mi za ucho niesforny kosmyk włosów – Ja cię cały czas kocham.
- Błażej… Ty chyba sam nie wiesz, co ty mówisz. Przecież… - mówiłam, ale blondyn szybko mi przerwał.
- Nie, Mel. Ja doskonale wiem, co mówię i jestem tego w pełni świadomy. Kocham cię i nie pozwolę ci zwiać. Nie tym razem. Nie mogę popełnić tego błędu po raz drugi. Zrozum w końcu, że mi na tobie cholernie zależy!
- Ja… Przepraszam!





CZYTASZ=KOMENTUJESZ
***

Witam, witam :D
Podrzucam Wam kolejną część mojego opowiadania.
I jak? Podoba się?
Mam nadzieję, że nie jest taki zły. ;)
I tak jak obiecałam - pojawił się Błażej.
I nie zniknie tak szybko jak Karol.
Ale nie zdradzam nic więcej.
Nie powiem Wam nawet, co zrobi Melka. :p
Czekam na Wasze opinie.
Buziaczki ;**

wtorek, 17 marca 2015

Rozdział 13

            2 lutego mijały dwa miesiące od kiedy tworzyliśmy z Karolem parę. Z tej okazji postanowił zabrać mnie na elegancką kolację do jednej z lepszych w mieście restauracji. Założyłam czarną, jesreyową mini z długim rękawem projektu Jay AHR. Dobrałam do tego czarne kozaki na koturnie i tego samego koloru płaszcz.

Mój chłopak przyjechał po mnie punktualnie – jak zwykle. Wręczył mi prześliczny bukiet moich ulubionych gerber, delikatnie pocałował i zabrał do lokalu.
            Posiłek był bardzo smaczny. Bawiliśmy się świetnie. Nawet nie zdaliśmy sobie sprawy, kiedy minęły już ponad dwie godziny. Zaraz mieli zamykać, więc Karol uregulował rachunek i postanowił mnie odwieść.
- Dziękuję za ten przepiękny wieczór – powiedział mój ukochany.
- To ja dziękuję. I za te kwiaty. Nie musiałeś – złączyłam nasze usta w pełnym pasji pocałunku.
- Ale chciałem.
- Może wejdziesz? – zapytałam niepewnie – Upiekłam twoje ulubione ciasto.
- No skoro tak, to nie mogę odmówić – posłał mi swój cudowny uśmiech.
- Chodź – złapałam go za rękę i pobiegliśmy na górę.
            Nałożyłam nam po kawałku brownie, nalałam soku do szklanek i siedzieliśmy tak sobie na kanapie, jedząc i gadając o pierdołach, dopóki nie przyszło nam na myśl, żeby się zacząć całować. No to teraz byłam już pogrążona. Te jego zielone tęczówki, patrzące na mnie z czułością, delikatny dotyk… Był taki namiętny i przystojny. Doprowadzał mnie do szału. Nie potrafiliśmy, ani nie chcieliśmy się od siebie oderwać. Było nam tak dobrze. Zaczęliśmy się pozbywać kolejnych elementów swojej garderoby. W końcu odsunęłam się od niego nieznacznie.
- Karol, ja jeszcze…
- Spokojnie, będę delikatny. – obsypywał pocałunkami moją szyję – Jesteś pewna?
- Tak – pocałowałam go, a on wziął mnie na ręce i przeniósł do sypialni, gdzie potem położył na łóżku.
- Kocham cię – wychrypiał i zaczął muskać moją szyję.
            Jego czułości nasilały się, kiedy nagle zadzwonił mój telefon. Niechętnie spojrzałam na wyświetlacz, który głosił: LARA.
- Przepraszam, muszę odebrać. – powiedziałam chłopakowi, który osunął się na łózko – Coś się stało? Czemu dzwonisz o tej porze? – zapytałam zdziwiona połączeniem.
- Melisa… - wychlipiała – Łukasz i Andrzej… Oni… - próbowała złapać oddech.
- Spokojnie, Lara. Co Luki i Andrew?
- Oni mieli wypadek! – wyrzuciła w końcu z siebie, a ja opadłam na kanapę.
- Co? Jak? Kiedy? Gdzie? Co z nimi?!
- Godzinę temu. Jechali do domu z Zielonej. Przycisnęli trochę na autostradzie. Było ciemno. Z naprzeciwka jechał jakiś wariat...
- Czołówka? – wyszeptałam.
- Tak. Przewieźli ich do szpitala w Zielonej. Oni… Z nimi naprawdę nie jest najlepiej. Lekarze mówią, że nie ma bezpośredniego stanu zagrożenia życia, że są stabilni, ale nieźle poturbowani.
- A gdzie ty jesteś?
- Na dworcu. Za pół godziny jest połączenie. Jadę do nich.
- Dobra, będę za jakiś kwadrans – pojedyncza łza spłynęła po moim policzku.
            Podniosłam się i poszłam przebrać, nawet nie zwracając uwagi na Karola, który najwyraźniej nie był tym faktem zachwycony. Szybko założyłam luźne spodnie dresowe, koszulkę z krótkim rękawkiem i bluzę z kapturem. Kiedy miałam wychodzić z sypialni, mój chłopak chwycił mnie za rękę i chyba chciał mi wygarnąć to, jak go potraktowałam, ale opanował się, zobaczywszy mój mokry policzek. Ściągnął brwi i zapytał:
- Kto dzwonił?
- Lara. Przepraszam, ale muszę jechać. Nie wiem na jak długo, ale po prostu muszę. Luki i Andrew mieli wypadek. Są w szpitalu – zaciskałam wargi, żeby się nie poryczeć bardziej.
- No i co z tego?
- Co?! Jak to co z tego? Człowieku, oni są w poważnym stanie! – wykrzyczałam mu prosto w twarz.
- Ale co cię to obchodzi? Nie jesteś ich rodziną, ani ukochaną osobą, więc nie masz tam po co jechać. No chyba, że o czymś nie wiem – popatrzył na mnie podejrzliwie.
- To są moi przyjaciele! I ty dobrze o tym wiesz.
- Taa… Tylko ciekawe, że jedziesz to tego Andrzejka, jakby ci na nim zależało. Jakby był kimś więcej… - nie dokończył, bo przerwało mu moje uderzenie w twarz.
- Jak możesz?! Oni leżą teraz w szpitalu, a ty mnie posądzasz o zdradę?! Czy ty się z Mirem na mózgi pozamieniałeś? Ogarnij się chłopie! – nie wytrzymałam.
- Pewnie, leć sobie do nich, a mnie zostaw tu samego! Myślisz, że ja nie mam potrzeb? Nie mam uczuć?
- Wiesz co? Ta rozmowa nie ma sensu. Ja jadę. I nie obchodzi mnie, czy ci się to podoba czy nie. Oni zrobiliby dla mnie i Lary to samo – powiedziałam i w pośpiechu opuściłam mieszkanie.
            Nie wiem, co się stało. Karol nigdy taki nie był. Zawsze czuły, kochany i kochający. A teraz? Nie przespałam się z nim, więc posądził mnie o zdradę. Skąd mu przyszło w ogóle do głowy, że może mnie z którymś z chłopaków łączyć coś więcej? On chyba zwariował. Nie, tak nie może być. Ja nie dam się tak traktować. Co to to nie!

***

            Koło północy wpadłyśmy jak burza do zielonogórskiego szpitala. Szukałyśmy sali, ale nie pozwolili nam wejść. Widząc, leżących tak biednych przyjaciół, załamałyśmy się. Byli podpięci do przeróżnych maszyn, widocznie poobijani. Jeśli miałam mówić prawdę, nie wyglądało to najlepiej. Siadłam na krzesełku, schowałam twarz w dłoniach i się rozpłakałam.
- Ej, co jest? – pytała delikatnym głosem Larysa – Będzie dobrze. To silne chłopy… - gładziła mnie po ramieniu.
- Wiem, że z tego wyjdą. Nie przyjmuję do wiadomości, że mogłoby być w ogóle inaczej, ale to nie o to chodzi. – pociągnęłam kilka razy nosem – Pokłóciłam się z Karolem.
- Kiedy?
- Przed wyjazdem.
- O co poszło? – kucnęła przede mną.
- Stwierdził, że skoro tu przyjeżdżam, to pewnie coś mnie łączy z którymś z nich. – spojrzałam jej w oczy – Rozumiesz?! On mnie posądził o zdradę! Ja rozumiem, że mógł być wkurzony, że tak nagle wyrwałam mu się z łóżka i odebrałam twój telefon, ale no bez przesady! Moi przyjaciele mieli wypadek. Jedyne, o co proszę, to odrobina zrozumienia. Ale z tego, co widzę, to to chyba już nie ma sensu… - blondynka zajęła miejsce obok i mnie przytuliła.
- Wiesz, to już zależy tylko od ciebie. Mówiłaś, że go kochasz…
- Wiem, że tak mówiłam… Lara, ja już sama nie wiem, co i do kogo czuję. Było nam dobrze, ale to chyba nie to. Nie potrafiłabym z nim żyć. Nie po tym, co stało się dzisiaj. Pokazał swoją drugą twarz. W oka mgnieniu ten kochający facet zniknął, a pojawił się opryskliwy dupek!
- Skoro tak, to może faktycznie lepiej będzie, jeśli się rozstaniecie.
- Na pewno. Jak tylko wrócę do Wrocławia, to się z nim spotkam i powiem mu o mojej decyzji. – uśmiechnęłam się nieznacznie – A pomyśleć, że ja chciałam się dzisiaj z nim przespać. Niedoczekanie jego.
- Chciałaś z nim stracić dziewictwo?
- Tak. Ale teraz już wiem, że to nie jest odpowiedni chłopak.

- Nie jest ciebie wart – cmoknęła mnie w policzek i poszła porozmawiać z lekarzem.


















CZYTASZ=KOMENTUJESZ

***

Taaadaam..
Tak troszkę tragicznie się zrobiło, a chyba nie do końca o to mi chodziło.
Ale cóż. Jest jak jest i piszcie, czy się podoba. ;)
No, Patrycja, nie gorączkuj się już - masz ten swój rozdział. :p
Mogę chyba zdradzić, że Karol więcej nie namiesza.
Mam nadzieję, że się cieszycie, bo jak zauważyłam, nie polubiliście go. :D
Ale to, że on zniknie, nie oznacza, że teraz wszytko pójdzie już jak po maśle.
Wręcz przeciwnie. Pojawi się ktoś, o kim już była mowa i zagości on na dłużej niż Karol.
Tego możecie być pewne. A kto to będzie? Dowiecie się już w przyszłym rozdziale. ;)
A na rozdział szesnasty przewiduję małą niespodziankę. :)
Ok, to by było chyba na tyle.
Co do nexta...to nie wiem.
Może po prostu piszcie, kiedy byście go chcieli?
Zobaczymy, jak będzie z Waszą aktywnością i coś pomyślimy nad szybszym wstawieniem :D
Na razie jestem pewna tego, że rozdział na pewno nie pojawi się ani w 18.03., ani 22.03.
Buźka dla Wszystkich ;*

piątek, 13 marca 2015

Rozdział 12

- Chyba się zakochałam! – wykrzyczałam całą radość Larze.
- Co? W kim?
- No w Karolu. Jesteśmy parą – powiedziałam dumnie.
- Od kiedy?
- Od tygodnia – przyznałam zgodnie z prawdą.
- I dopiero teraz mi mówisz?! Kochana, jak ja się cieszę! Uwielbiam, jak jesteś szczęśliwa!
- Dobra, trzeba zorganizować nam babski wieczór. Masz czas w sobotę? Wpadłabyś do mnie koło 16:00, bo rano mam fitness.
- Ok. Kupię wino, zabiorę piżamę i wpadam na całą noc.
- W takim razie jesteśmy umówione.
            W sobotę wstałam skoro świt. Jako że miałyśmy sobie dzisiaj urządzić babski wieczór, postanowiłam upiec moje słynne ciasteczka owsiane. Namoczyłam też piersi z kurczaka w maślance, by były bardziej chrupiące, po upieczeniu. Miałam zamiar zrobić z nich nugetsy, a do tego ziemniaczki z piekarnika i sałatkę z sosem ziołowo – paprykowym. Alkohol miała załatwić moja kumpela.
            Kiedy już ogarnęłam kuchnię, wypiłam kawę, wzięłam prysznic, spakowałam torbę „treningową” i udałam się na fitness. Uczęszczałam na te zajęcia w ramach wychowania fizycznego na uczelni i szczerze mówiąc bardzo mi się spodobały. Prowadziła je świetna babka i zawsze miałyśmy z całą grupą mnóstwo funu, kiedy próbowałyśmy wykonać jakiś nowy krok – miałyśmy śmiechu co niemiara.
            Pod klub przyjechał po mnie Karol. Nie był wniebowzięty faktem, że cały dzisiejszy dzień spędzałam z Larysą, ale powiedział, że kiedyś to sobie odbije. A mówiąc kiedyś, miał na myśli kolejny weekend – tylko we dwoje.
            Po powrocie do mojego kochanego mieszkanka przygotowałam jedzonko, schłodziłam picie, naszykowałam przekąski. Szybko przebrałam się w dresowe spodnie i luźną koszulkę. Kiedy kurczaczki wołały, aby je wyjąć z pieca, do drzwi zadzwoniła ma psiapsióła.
- Cześć, kochana! – przywitałyśmy się serdecznie.
- Hej. Chodź, przygotowałam nam żarełko.
- Uuu, a co tak pachnie? – zaciągnęła się zapachem dochodzącym z kuchni.
- Nugetsy i ziemniaczki. No i do tego jest jeszcze surówka.
- Jesteś najlepsza!
- Wiem, wiem. Siadaj do stołu, a ja schowam wino do lodówki.
- Tak jest! – zasalutowała, co było powodem naszego niekontrolowanego śmiechu.
            Cały wieczór zleciał nam na ploteczkach, wspominaniu liceum, tego jak się poznałyśmy, naszych cudownych wakacji, obgadywaniu facetów, opowiadaniu kawałów, tańczeniu, śpiewaniu i oglądaniu durnych komedii. Czyli tak jak zawsze. Oczywiście nie obeszło się bez szczegółowego wypytywania o Karola, Błażeja i Crisa… Wypiłyśmy dwie butelki wina, ale to nam nie wystarczyło. W barku miałam jeszcze szampana, którego dosyć szybko opróżniłyśmy. Zasnęłyśmy pijane na kanapie, przykryte kocem.

***

            Nad ranem obudziłam się z okropnym bólem głowy. Nie miałam siły się podnieść. Nagle usłyszałam huk. Okazało się, że Larysa już wstała, a raczej właśnie spadła z kanapy na dywan. Pomogłam jej wstać, a następnie zaparzyłam nam świeżej kawy. Miałam nadzieję, że może trochę nas otrzeźwi. Mimo to wcale nam się nie poprawiało. Dwie godziny później przyjechał do nas Luki, który miał zamiar odebrać swoją dziewczynę.
- No to się pięknie urządziłyście – powiedział na dzień dobry.
- Tak, ciebie też miło widzieć – rzuciłam sarkastycznie.
- Widzieć was w takim stanie to żadna przyjemność, uwierz mi. – zaśmiał się, a w odpowiedzi dostał od Lary poduszką w głowę – A jadłyście coś przynajmniej?
- Nie – odparłyśmy zgodnie.
- To wy się ogarnijcie, a ja zrobię wam jakieś kanapki.
- Ale mi jest niedobrze! – marudziła moja przyjaciółka – Po jedzeniu zwymiotuję ci w aucie, a potem umrę!
- Spokojnie, Kochanie. Nie dam ci umrzeć dopóki nie posprzątasz auta.
            Po jakiejś godzince pojechali do domu, a ja najzwyczajniej w świecie poszłam spać. Miałam nadzieję, że jak się wyśpię to będzie lepiej. I tak też było. Miałam cudny sen – przynajmniej na początku.

Śniła mi się Barcelona, stadion i Tello. Leżeliśmy na murawie, wpatrywaliśmy się w niebo, gdy nagle ni stąd ni zowąd na Camp Nou pojawił się Błażej. Był wściekły. Wpadł w szał. Zaczął krzyczeć, gestykulować. Wytykał mi, że on mnie kocha, a ja się zabawiam z piłkarzami. Wtedy Cris wstał, a ten przywalił mu najmocniej, jak umiał. Zaczęłam płakać. Wybiegając na ulicę wpadłam na zdziwionego Guardiolę i… się obudziłam. Zawsze miałam porąbane sny, ale żeby aż tak? To raczej nie było normalne… Mam tylko nadzieję, że to nie jest nic w rodzaju tych proroczych snów. Zresztą mogłam być o to spokojna, bo od października nie miałam kontaktu z moim byłym chłopakiem.











CZYTASZ=KOMENTUJESZ

***

No i mamy kolejny rozdzialik. ;)
Wiele z Was było niepocieszonych związkiem Mel i Karola.
Cóż, jeśli Was to uspokoi, to Karol raczej nie zagości
w tej historii na dłużej. :D
Ale to wcale nie oznacza, że Mel i Cris wpadną sobie szybko w ramiona.
Co to to nie.:p
 No ok, może i wpadną, ale na pewno nie w takim sensie,w jakim byście sobie tego życzyły.
Na razie będą starali się pielęgnować swoją przyjaźń. A co będzie potem?
Wiecie, że Mel jest trudna i często podejmuje nie takie decyzje...
Więcej nie zdradzam, ale....
Przygotujcie się na powrót jej licealnego chłopaka.
No to na tyle. :)
Buźka i do następnego <3