czwartek, 28 maja 2015

Rozdział 36

            Przekroczyłam próg lotniska i dopiero wtedy dotarło do mnie, że byłam na Rodos! Zgodnie z obietnicą Antonella i Shakira porwały mnie na babski wyjazd w krótkiej przerwie między semestrami. Wszystko dokładnie zaplanowały. Mebarak ustaliła swoją trasę koncertową i pracę w studio nad nowym albumem tak, żeby nic nie kolidowało z naszymi wakacjami. Jednak do końca nie chciały mi zdradzić celu podróży. Powiedziały tylko, żebym zabrała strój kąpielowy i ciuszki odpowiednie na upał.
- Dobra, a teraz proszę mi się wyspowiadać, jaki cel przyświeca temu porwaniu? – zaśmiałam się, popijając drinka z palemką.
- Chciałyśmy się odstresować. No i razem z Anto troszkę odpocząć od dzieci – Kolumbijka poprawiła kapelusz na głowie.
- Nie zrozum nas źle. My kochamy te maluchy, ale sądzimy, że ich tatusiowie powinni zobaczyć, jak to jest się non stop zajmować dzieckiem. A poza tym… - urwała Ant.
- Tak? – próbowałam pociągnąć ją za język.
- W końcu zdecydowaliśmy się na ślub – uśmiechnęła się promiennie.
- Shaki, czy ty to słyszałaś? – wypaliłam.
- No to gratulacje. – uścisnęłyśmy ją – To kiedy będziemy się bawić na zaślubinach Messiego i naszej przyjaciółki?
- Za miesiąc.
- Co?! – krzyknęłyśmy z piosenkarką jednocześnie.
- Ale przecież to za mało czasu? Jak wy to wszystko zorganizujecie? – zapytała Shakira – Ja pamiętam, że nam zajęło to prawie 3 miesiące.
- Shaki, a jak możesz nie pamiętać, skoro wyszłaś za mąż dwa tygodnie temu? – rzuciłam.
- Spokojnie, dziewczyny. – mówiła Argentynka – Lio oświadczył się już rok temu, ale tak jakoś odkładaliśmy ustalenie daty… Ale ja cały czas planowałam wszystko szczegółowo i już jest gotowe – posłała nam uspokajający uśmiech.
- A sukienka? – zapytałam.
- I tu mam do was prośbę. To ja wybierałam to miejsce. I między innymi dlatego, że mam tu mieć za dwa dni przymiarki. Pójdziecie ze mną i pomożecie? – pytała z nadzieją w głosie.
- No pewnie, kochana – przytuliłam ją mocno.
- Zawsze możesz na nas liczyć – zawtórowała mi piosenkarka.

***

            Przez kilka godzin siedziałyśmy w salonie sukien ślubnych. To była kolekcja jakiegoś tam projektanta, ale nie pamiętałam dokładnie jakiego. Czas dłużył nam się niemiłosiernie, a Ant przymierzyła chyba z setkę kiecek. Całe szczęście, że pomieszczenie było klimatyzowane, bo w innym wypadku wszystkie trzy byśmy się tam chyba ugotowały!
            Kiedy w końcu przyszła panna młoda wybrała tą swoją jedyną i idealną suknię, przybiłyśmy sobie z Shaki piątkę. Jakoś dałyśmy radę to przetrwać. Nasza przyjaciółka stała na podeście i coś tam jej podpinali, żeby wszystko świetnie leżało. Chciałyśmy już wychodzić, gdy Roccuzzo uśmiechnęła się do nas z rozbawieniem i zapytała:
- A wy dokąd, moje piękne? Teraz wasza kolej. – popatrzyła na nas i się zaśmiała. Musiałyśmy mieć zabawne miny – Jako moje druhny musicie ślicznie wyglądać. Mierzyć mi te cholerne kiecki, już! – zarządziła i sama poszła się przebrać.

            Podczas, gdy narzeczona Messiego siedziała sobie spokojnie na kanapie i popijała szampana, my chodziłyśmy w te i wewte pokazując kreacje. Śmiechu było przy tym co niemiara – swój udział w tym miał chyba też szampan, bo opróżniłyśmy 2 butelki. Ostatecznie werdykt padł na chabrowe sukienki do pół uda, odcięte w pasie i delikatnie rozkloszowane. Były to typowe gorsetówki, ale nie musiałyśmy się przejmować tym, że zmarzniemy, bo zaślubiny miały się odbyć w Rosario – w rodzinnym mieście młodej pary.
***

            Po kolacji postanowiłyśmy pójść do klubu na plaży. To był ostatni dzień naszych mini wakacji. Miałyśmy ochotę się odrobinkę zabawić. Muzyka, do której można potańczyć i drinki – tego było nam trzeba. Chciałyśmy wyluzować przed powrotem do codzienności. Każda z nas miała masę obowiązków i byłyśmy zabiegane. Dlatego taki odpoczynek – choć krótki – był dla mnie i moich przyjaciółek zbawieniem. No a na dodatek to były ostatnie panieńskie wakacje Roccuzzo. Kolejny powód do świętowania!
            Wpadłyśmy na parkiet i szalałyśmy w najlepsze do piosenki kochanego przez nasze trio Pitbulla:
“It's Mr. Worlwide
With the J to the LO
(oh oh oh oh oh)
Jenny let me talk to em

If you think it's a joke, go head and laugh
Created my own lane, created my path
Graduated at high school just not with my class
I'm like Einstein, I created my math
Hated algebra, but I loved to multiply
So I took my letters and made em numbers right
Will you evaluate, Jennifer baby let’s celebrate

I done had a long week
Now it's time to celebrate
I done had a long week
Now it's time to celebrate
This drink is for you
This drink is for you

This is for my singles ladies and single mothers
Raising babies working hard
I know the feeling, I used to live it
My mother worked 2 to 3 jobs
That’s what this song is dedicated
To all the women out there motivated
Always finding ways to make ends meet
All my women out there innovative
You name the game, and they've played it
They've heard all the stories, so save it
All my women with power meet me at happy hour
Let’s celebrate

I done had a long week
Now it's time to celebrate
I done had a long week
Now it's time to celebrate
I done had a long week
Now it's time to celebrate
I done had a long week
Now it's time to celebrate
This drink is for you
This drink is for you

I see you baby
Getting your hair done
Getting your nails tight
I see you baby
Trying on different outfits
Making sure they fit right
I see you baby getting ready for the night
Making sure you look right
I see you baby, I see you baby

You can't stop the beat
La ra la la li
Get up on your feet, let’s go
You can't stop the beat
La ra la la li
Get up on your feet, let’s go
Go go go go go go go go
Talk to me

I done had a long week
Now it's time to celebrate
I done had a long week
Now it's time to celebrate
I done had a long week
Now it's time to celebrate
I done had a long week
Now it's time to celebrate
I done had a long week
Now it's time to celebrate

This drink is for you
This drink is for you”
         Ja już opadałam z sił, ale moje psipasiółki miały najwyraźniej lepszą kondycję. Co ja się oszukuję? Pewnie, że miały. W końcu wychowywały małe dzieci. A chłopcy byli bardzo ruchliwi. Musiałam przyznać, że żywiołowość zdecydowanie odziedziczyli po swoich sławnych ojcach. I talent chyba też. Zarówno Thiago jak i Milan uwielbiali kopać ten niewielki skórzany wytwór, który od zawsze był obiektem zainteresowania ich tatusiów. Sasha też był coraz bardziej ruchliwy. A Geri i Lio bardzo się cieszyli, kiedy ich chłopcy grywali sobie. Trochę nieporadnie, bo nieporadnie, ale zawsze to już coś. Wszyscy wiedzieliśmy, że marzeniem piłkarzy było wychowanie sobie potomka, który byłby w stanie godnie zastąpić rodziciela.
            Siedziałam sobie przy barze i sączyłam cosmopolitan, kiedy dosiadł się do mnie jakiś opalony facet. Miał krótkie blondwłosy, niebieskie oczy. Był umięśniony i ubrany jak surfer. Uśmiechnął się do mnie zniewalająco i wyciągnął dłoń.
- Dominic – przedstawił się.
- Melisa – posłałam uprzejmy uśmiech. Ten facet naprawdę był przystojny. Przyglądał mi się uważnie, aż w końcu powiedział:
- Bolało?
- Co? – zapytałam zdezorientowana. Może i byłam ociupinkę wstawiona, ale chyba nic mnie nie ominęło?
- Jak spadłaś z nieba? – zaśmiałam się.
- Długo nad tym myślałeś? – upiłam łyk drinka – Tekst stary jak świat.
- Może i stary, ale w stosunku do ciebie jakże prawdziwy – zrobił słodką minkę.
- Ach tak?
- A więc, Melisa, może powiesz mi, co tak śliczna dziewczyna robi sama na Rodos?
- A kto powiedział, że jestem sama? – popatrzyłam na niego prowokująco.
- Siedzisz tu sama, więc…
- No tak, dziewczyna siedzi sama przy barze, to znaczy, że nikogo nie ma i można ją zacząć bajerować? – zapytałam podchwytliwie.
- Nawet jakby siedział tu z tobą jakiś koleś, to i tak bym zaryzykował i podszedł do ciebie. Ładna jesteś, wiesz? – kadził.
- A ty bardzo pewny siebie. – odparłam – Przepraszam, ale muszę już iść, bo moje przyjaciółki już się zbierają. Jutro wyjeżdżamy.
- Przyjaciółki? – zaciekawił się – Czyli jednak nie ma tu z tobą żadnego faceta?
- Nie. To babski wyjazd – odeszłam w kierunku, w którym udały się dziewczyny. Mijałam już mur, kiedy, ktoś mnie do niego mocno przyparł.
- Skoro to babski wyjazd, to pewnie jesteś spragniona – zaśmiał się.
- Puść mnie – zażądałam.
- Spokojnie, kotku. Zabawimy się, a potem puszczę cię wolno. – wepchnął łapsko pod moją sukienkę – Uwierz mi, oboje będziemy zachwyceni.
- Obiecujesz? – zapytałam, wpatrując się w niego.
- Zrobię co tylko w mojej mocy, żeby cię zaspokoić, laleczko. – wyszeptał mi do ucha, a ja wykorzystując chwilę jego nieuwagi, kopnęłam go z całej siły w krocze i uciekłam – Dziwka! – usłyszałam, biegnąc w stronę dziewczyn.
            Po chwili je dogoniłam i uśmiechnięte ruszyłyśmy do hotelu. Nie mogłam uwierzyć w to, jak pozory mogą mylić. Facet wydawał się być miły i porządny, a okazał się zupełnie inny. Natarczywy, chamski… Eh, szkoda gadać. Dobrze, że ja miałam swojego mężczyznę w domu. W Katalonii. Siedział tam i mnie kochał. Nie mogłam się już odczekać powrotu do niego.


***

CZYTASZ = KOMENTUJESZ

Kolejna część do kolekcji ;)
I jak? Podoba się?
Rozdział nie najdłuższy, ale mam nadzieję, że wybaczycie.
W ramach rekompensaty na drugim blogu 
znajdziecie długi, jak na moje możliwości, rozdział.
Piszcie, co sądzicie.
Buziaki <3

piątek, 22 maja 2015

Rozdział 35

- No to Wesołych Świąt. Uważajcie na siebie, kochani, zadzwońcie jak już dotrzecie i przyjeżdżajcie do nas, jak będziecie mieć trochę wolnego – powiedziała pani Mari Herrera i razem z mężem pomachała nam, kiedy odjeżdżaliśmy.
            Korki 24 grudnia. To było do przewidzenia, dlatego wyjechaliśmy odpowiednio wcześniej. Po niespełna godzinie byliśmy już na lotnisku i czekaliśmy na odprawę. Nieco ponad dwie godziny później staliśmy na płycie lotniska we Wrocławiu. Czekała tam już na nas Larysa.
- Hej, blondi – rzuciłam się jej w ramiona.
- Hej, Lara – przywitał się piłkarz.
- Cześć, zakochańce. Co tam u was słychać?
- A wszystko w jak najlepszym porządku. – chłopak objął mnie jak na zawołanie – A co u ciebie?
- Jakoś leci. Luki zakończył już rehabilitację i jest w pełni sprawny – uśmiechnęła się delikatnie.
- Nawet nie masz pojęcia, jak ja się cieszę, że się zeszliście. – cmoknęłam ją w policzek – To co, jedziemy?
- No to chodźcie. – brunet zabrał bagaże i poszliśmy do auta mojej przyjaciółki – To może ja zadzwonię do rodziców i powiem im, że już wylądowaliśmy, hmm?
- No ok. To ja zadzwonię do Carlesa.
- Po co do będziesz dzwonić do Puyola? – zapytał podejrzliwie.
- Bo się o nas martwi?
- Tak. O nas. Mhm. Już to widzę. Jak już to o ciebie – mruknął naburmuszony.
- Czy ty nie jesteś przypadkiem zazdrosny? – zachichotałam cichutko.
- A mam o co? – zmierzył mnie wzrokiem.
- Daj spokój. – klepnęłam go w ramię – Carles jest dla mnie jak starszy brat, rodzina. To wszystko – pocałowałam go namiętnie.

***

            28 grudnia w poniedziałek wstałam o siódmej rano, cichutko się ubrałam i pobiegłam na pobranie krwi do badań. Zrobiłam to zanim jeszcze mój chłopak się obudził. Nie chciałam go niczym denerwować. Pomyślałby pewnie, że źle się czuję, a ja chciałam po prostu skorzystać z okazji, że byłam w Polsce i sprawdzić, jak się ma mój organizm. Dlatego też w środę miałam umówioną wizytę u dentysty i endokrynologa. Postanowiłam powiedzieć o tym mojemu partnerowi jeszcze przed spotkaniem z lekarzem.
- Cris, bo wiesz, ja będę musiała jechać do Wrocławia jutro – rzuciłam nieśmiało.
- Ok. No to ja pojadę z tobą – uśmiechnął się i cmoknął mnie w usta.
- Ale chce ci się? Naprawdę nie musisz. Jadę do dentysty i do lekarza… - przerwał mi.
- Do lekarza? – zaniepokoił się – Źle się czujesz, Kochanie?
- Nie. – uśmiechnęłam się blado – Ale zrobiłam sobie wyniki, bo dawno nie robiłam i chciałam od razu skonsultować się z moją panią doktor.
- Och, no dobrze. Ale i tak jadę z tobą.
- W porządku. To o 11:00 zajdziemy do przychodni po moje wyniki, a potem pojedziemy – obdarzyłam go promiennym uśmiechem i zajęłam się przygotowywaniem kolacji.

***

            Całą noc nie spałam. Denerwowałam się wynikami. Jako nastolatka miałam problemy z tarczycą i wiedziałam, że to może niekorzystnie wpływać na płodność. Kiedy Cristian wspomniał o dzieciach, ucieszyłam się i przejęłam zarazem. Niby można było zajść w ciążę, przyjmując odpowiedni hormon, ale ja się fatalnie czułam po tych tabletkach. A poza tym, nie chciałabym się truć jakąś chemią, kiedy kiełkowałoby we mnie nowe życie.
            Dłonie mi drżały, gdy trzymałam wyniki badań. Nie otworzyłam ich. Wolałam, żeby zrobiła to pani doktor i żeby o ona powiedziała mi, czy wszystko jest ze mną w porządku. Po co miałam się dodatkowo denerwować?
- I jak? – zapytałam, przypatrującą się plikowi kartek lekarkę.
- Cóż, - zaczęła – wszystkie mikro- i makroelementy masz w normie. – uśmiechnęła się – Nawet jod. TSH na odpowiednim poziomie, FT3 i FT4 także. – odłożyła wyniki na bok i zapisała coś w swoim kajeciku – Najwidoczniej przeprowadzka nad morze dobrze ci zrobiła. USG też jest w porządku. No, takich pacjentów, to ja mogę przyjmować – zaśmiałyśmy się.
- Czyli nie jestem chora? – wolałam się upewnić – I nie będę miała problemów z ciążą?
- Raczej nie. A na pewno nie przez tarczycę. Możesz iść do ginekologa i zrobić badanie płodności, ale myślę, że na razie nie ma potrzeby. Jeśli będziecie się starali o dziecko i w przeciągu 4 miesięcy, a nawet pół roku nic z tego nie wyjdzie, to dopiero wtedy powinniście zasięgnąć opinii lekarza. – powiedziała, a mi niesamowicie ulżyło – No to co? Dziękuję i do widzenia.
- Do widzenia, pani doktor. I jeszcze raz dziękuję – powiedziałam, po czym uradowana opuściłam gabinet.

***

- Ach, nareszcie spokój – rzuciłam się na posłane łóżko, a obok mnie opadł brązowooki Katalończyk.
- Racja. – przyznał, a po chwili dodał – Jesteś wykończona?
- Zmęczona troszkę, a czemu pytasz?
- Bo tatuś chciałby się troszkę z tobą pobawić – powiedział z seksowną chrypą i zaczął obsypywać pocałunkami moją szyję i obojczyki.
- Na to zawsze znajdę ochotę – szepnęłam, wplotłam palce w jego włosy i przekręciłam się tak, że leżałam na nim.
- Moja kocica – zaśmiał się i gładził moje uda, a ja usiadłam na nim okrakiem i masowałam jego nagi już tors.
            Naszym czułościom nie było końca. Pieściliśmy wzajemnie nasze ciała. W powietrzu czuć było pożądanie, namiętność i miłość. Pasowaliśmy do siebie idealnie. Masze usta i ciała tworzyły jedną całość. Jak dwa elementy układanki. Szukaliśmy się tyle lat, a jak już się odnaleźliśmy, nie zrozumieliśmy, co chciał nam przekazać los. Od razu wpadliśmy sobie w oko, ale to było skomplikowane. Mieszkaliśmy w dwóch różnych państwach, oboje byliśmy świeżo po rozstaniu. Jedynym na co się odważyliśmy była przyjaźń. A po dwóch latach stało się. Wyznaliśmy sobie tą całą naszą miłość. I zrozumieliśmy, że ku tej kawiarence na Camp Nou popychało nas przeznaczenie.
- Zastanawiałeś się kiedyś, co by było, gdybyśmy się wtedy nie spotkali? Gdyby któreś z nas nie miało tamtego dnia ochoty na kawę? – przerwałam ciszę, wtulając się jednocześnie w ukochanego.
- Nie. Wolę o tym nie myśleć. Ja już sobie po prostu nie potrafię wyobrazić mojego życia, jeśli by cię w nim nie było – pocałował mnie w czoło.
- Jesteś szczęśliwy? – kreśliłam kółka na jego klatce piersiowej.
- Najszczęśliwszy.
- Jakbyś był w stanie dotknąć nieba?

- Nie. – uśmiechnął się i złączył nasze usta – Jakbym był co najmniej trzy metry nad niebem – przytulił mnie mocniej i zasnęliśmy w swoich objęciach. Szczęśliwi.



CZYTASZ = KOMENTUJESZ = MOTYWUJESZ

Kochani, powoli zbliżamy się do końca.
Zostało 10 rozdziałów + epilog. 
Część będzie dłuższa, część krótsza.
Ale! Będzie się działo ;) Chyba.. :p
Jeśli chcecie się czegoś dowiedzieć
- obojętnie czy na temat tego opowiadania,
reszty mojej "twórczości" czy mnie samej,
nie bójcie się, tylko piszcie. Nie gryzę ;)
Możecie w komach, czy na maila bądź poprzez formularz,
który znajduje się po prawej stronie (w wersji na komputer).
Buźka ;*

środa, 13 maja 2015

Rozdział 34

            O 16:45 wylądowaliśmy na El Prat. Szybko zabraliśmy swoje bagaże i udaliśmy się na chroniony parking, na którym stało auto Crisa. Szybko się zapakowaliśmy i ruszyliśmy w drogę. Niestety trafiliśmy na korki, co znacznie opóźniło nasz przyjazd. Kiedy zatrzymaliśmy się na podjeździe rodzinnego domu mojego towarzysza, wybiła 17:50. W drzwiach momentalnie pojawiła się urocza kobieta koło pięćdziesiątki. Musiała nas wypatrywać przez okno. Chłopak otworzył mi drzwi, złapał za rękę i pociągnął w stronę wejścia.
- Cristian! – wyraźnie cieszyła się na widok syna, którego natychmiast uściskała.
- Mamo, to jest moja ukochana, Melisa. Meli, poznaj moją mamę.
- Miło mi panią poznać, pani Herrera – wyciągnęłam do niej rękę.
- Mnie również, dziecko. – uśmiechnęła się – Możesz mi mówić po imieniu. Jestem Mari. – pociągnęła nas dalej i wskazała na wstającego z fotela mężczyznę – A to jest mój mąż, Joaquin.
- Miło mi pana poznać. – uścisnęłam jego dłoń – Melisa to polskie imię, ale hiszpańskim odpowiednikiem jest Melitta, więc jeśli to państwu bardziej odpowiada… Albo po prostu Meli – oblałam się rumieńcem.
- Cóż, mój syn tak wiele nam o tobie opowiadał, że mam nadzieję, że nie będziemy musieli się do ciebie długo zwracać po imieniu, tylko będziemy mogli nazywać cię po prostu córką – wypalił pan Tello.
- Tato, chcesz mi ją spłoszyć? – marudził piłkarz.
- Kochacie się, więc co za problem? – wzruszył ramionami i wrócił na fotel.
- Joaquin, daj młodym czas. – upomniała go żona – Synku, idź po wasze bagaże, a ja zrobię kolację.
- To ja pani pomogę – poczłapałam za kobietą do kuchni.

            Wieczór minął nam bardzo miło. Wspólnie z panią Mari przygotowałyśmy kolację, a potem siedzieliśmy przy kominku i rozmawialiśmy. Kiedy pan Joaquin usłyszał, że znam się na piłce nożnej i przetestował moją wiedzę, zaczęliśmy rozmawiać na tematy sportu. Jak się okazało, pan Tello był wielkim fanem skoków narciarskich i ubolewał, że nie biorą w nich udziału Hiszpanie. Uważał, że to przecież taka piękna dyscyplina. Wypytał mnie o całą naszą polską kadrę, a także o Stocha i Małysza. Był też ciekaw mojej opinii o Amanie, Morgernsternie, Schlirenzauerze, Dietharcie, Koflerze, Bardalu i Kasaim. Wypiliśmy po piwie i opowiadaliśmy sobie różne anegdotki. Musiałam przyznać, że rodzice mojego faceta byli naprawdę cudowni i zabawni.

***

- Chyba nie jest tak źle, skoro jeszcze nie zwiałaś – zaśmiał się Cristian, kładąc się obok mnie na łóżku.
- Twoi rodzice są naprawdę w porządku. Obawiam się, że gorzej będzie z moimi, bo tu przynajmniej nie ma bariery językowej.
- Będzie dobrze. Mówią trochę po angielsku. Ja znam kilka zwrotów po polsku…
- Co ty znasz?
- No troszkę się uczyłem… - zawstydził się.
- Żartujesz?
- Nie. Chciałem się nauczyć twojego języka, ale on jest strasznie trudny.
- Kochanie, ale nie musiałeś – pocałowałam go.
- Nie musiałem, ale chciałem. – zaświeciły mu się oczy - No a teraz nadrabiamy zaległości.
- Co? Jakie niby?
- A takie – zaczął mnie namiętnie całować, a potem pieścić moje piersi. Musieliśmy się hamować, bo często hałasowaliśmy w sypialni, a przecież nie mogli nas usłyszeć rodzice.

***

            W wigilijny poranek po przebudzeniu, leniwie się przeciągnęłam i ziewnęłam. Przewróciłam się na bok i zauważyłam, że mój ukochany jeszcze śpi, więc leżałam tak sobie jakiś czas, patrząc na niego. Matko, on był taki przystojny. Jak młody bóg. Był po prostu moim ideałem. Kochałam go nad życie. I wiedziałam, że moje uczucie jest w stu procentach odwzajemnione. Złożyłam delikatny pocałunek na jego ustach i wtedy się poruszył. Sapnął i zanim otworzył oczy, wyszukał ręką moje biodro, po czym mnie do siebie stanowczo przysunął, na co się zaśmiałam.
- Nie śmiej się, kiedy jestem wygłodniały po śnie – mówił ledwie przytomnym głosem.
- Wygłodniały?
- Mhm. Przez jakieś osiem godzin nie widziałem kobiety mojego życia, a przez jakieś dziewięć się z nią nie kochałem – figlarny uśmiech zamieścił na jego twarzy.
- Ach, no tak. Toż to wręcz wieczność – zaśmiałam się, a on mocno mnie od siebie przycisnął. Jako, że spaliśmy pod jedną kołdrą, nic nas nie dzieliło. Poczułam jak jego członek unosił się i naciskał lekko na mój brzuch.
- Widzisz, jak ty na mnie działasz?
- Wydaje mi się, że odpowiednio. – zachichotałam – No, ale musimy coś z tym zrobić.
- Czyżby?
- Zaraz coś zaradzę.
            Wpełzłam całą pod kołdrę i pochyliłam się nad męskością piłkarza. Delikatnie musnęłam ją palcem, a ona już była w pełni gotowa do działania. Chwyciłam ją w dłoń i delikatnie przesuwałam po niej w tę i z powrotem. Drugą ręką drażniłam jego żołądź. Usłyszałam, jak z ust faceta wydobywał się cichy jęk. Zaczęłam więc pieścić jego jądra, a penisa obdarzałam licznymi pocałunkami, po czym wzięłam go całego do ust. Drażniłam go, aż w końcu Cris doszedł, ciężko przy tym dysząc.
- Lepiej? – zapytałam kokieteryjnie, kładąc się ponownie na poduszce.
- Kobieto, co ty ze mną robisz? – natychmiast znalazł się nade mną.
- A co? Zwariujesz kiedyś przeze mnie? – uśmiechnęłam się prowokująco.
- Już zwariowałem. Na twoim punkcie. Ponad dwa lata temu – wpił się w moje usta i coraz to pogłębiał pocałunek. Rozchyliłam usta i nasze języki odnalazły swój własny rytm.
- Kochanie? – wyspałam, kiedy przeniósł się z pocałunkami na moją szyję.
- Tak? – nie przestawał.
- Chyba powinniśmy wstać, ubrać się i zejść na śniadanie, bo jak nie, to twoja mama tutaj zaraz wpadnie. A za dwie godziny musimy być na lotnisku.

- Eh… Masz rację. I musimy się jeszcze spakować – mruknął i przewrócił się na plecy, a ja pocałowałam jego klatkę piersiową i poszłam odbyć poranną toaletę.






CZYTASZ=KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ

***

No to co?
W następnym rozdziale akcja przeniesie się do Polski.
Wkrótce "porwanie" w wykonaniu Shaki oraz Anto.
W niedalekiej przyszłości mam też dla Was niespodziankę,
jaką będzie niezła imprezka, ale nie zdradzę jaka.
No ok, będzie wesele, ale...
No właśnie - czyje? Top secret. :p
Kilka kolejnych wpisów będzie raczej "ociekających" szczęściem,
lecz to tylko cisza przed burzą.
Dziękuję za każdy komentarz,
ponieważ jest to dla mnie niesamowita motywacja do pisania.
Jak na razie mam kocioł w szkole i życiu prywatnym,
ale postaram się bloga nie zaniedbywać.
Buziaki <3

piątek, 8 maja 2015

Rozdział 33

            Rano obudziły mnie liczne cmoknięcia w ramiona, szyję, plecy… To było bardzo miłe doznanie. Delikatnie się przeciągnęłam i objęłam szyję ukochanego. Musnęłam jego usta i się szeroko uśmiechnęłam.
- Dzień dobry, Kochanie – powiedziałam.
- Dzień dobry, Kochanie. – złączył nasze usta – Jak się spało?
- Spało się dobrze, ale krótko – zaśmiałam się.
- Czyżbyś była zmęczona? – udawał zdziwienie.
- Nie, wcale. – rzuciłam ironicznie – Ja z wami nie wytrzymam. Jak nie wykończy mnie Carlota Tello Lopez, to zadba o to Cristian Tello Herrera. Może powinnam wyjechać z tej Hiszpanii… - obróciłam się na lewy bok, tyłem do piłkarza, ale już po chwili znowu wylądowałam na plecach, pod umięśnionym Katalończykiem.
- Ani mi się waż. Nigdzie cię nie puszczę. A poza tym za trzy godziny mamy samolot i wieczorem będziemy już w Sabadell. No a po świętach już będziesz tylko moja. – złączył nasze usta i zaczął pogłębiać pocałunek – Cała moja.
- No nie wiem, nie wiem – uśmiechnęłam się tajemniczo.
- Co to ma znaczyć?
- Spokojnie, w przerwie między semestrami dziewczyny chcą mnie porwać na urlop.
- Dokąd?
- Nie mam pojęcia. Powiedziały, że to tajemnica i mam się nie interesować.
- Czyli będę skazany znowu na towarzystwo tych wariatów? – jęknął.
- Tych wariatów, którzy są twoimi przyjaciółmi. Pewnie będziecie mieli zapełnieni cały grafik – nie mogłam opanować chichotu.
- Czemu? – popatrzył na mnie spode łba – Między meczami i treningami naprawdę jest dużo czasu wolnego.
- Zgadza się, ale jest przecież mnóstwo rzeczy do ustalenia. – a widząc niezrozumiałe spojrzenie bruneta, dodałam – W końcu chłopcy planują nasz ślub, tak? No to trzeba wybrać kościół, miejsce, zrobić listę gości, menu, listę prezentów. – zaczęłam wyliczać – A skoro ślub to trzeba zaplanować oświadczyny, wieczory: kawalerski i panieński, podróż poślubną. A skoro dziecko to trzeba zaplanować jakiś romantyczny wieczór, pozycje… - trajkotałam.
- Pozycje? – zrobił oczy jak spodki – Chcesz, żebym rozmawiał z chłopakami o tym, w jakiej pozycji mamy spłodzić potomka?
- I tylko to zwróciło twoją uwagę w całej mojej wypowiedzi? – zdziwiłam się.
- A co? Jak chcą to niech sobie planują nasze życie, mi to nie przeszkadza. – wzruszył ramionami – A oświadczyny i potomka i tak sam zaplanuję. Ślub zostawię tobie i dziewczynom, bo lepiej się na tym znacie – pokazał garnitur idealnie białych ząbków.
- Czekaj, co?
- To co słyszałaś. Sam to zaplanuję.
- Ja się chyba przesłyszałam. Ty serio myślisz o ślubie i dziecku? – musiałam zrobić głęboki wdech.
- A to takie dziwne? Mam 24 lata, cudowną kobietę, świetną pracę, więc czego mi więcej do szczęścia brakuje? Chyba tylko obrączki na palcu i małego brzdąca na rękach – uśmiechnął się uroczo.
- Nie wiedziałam, że chcesz założyć rodzinę. – byłam poniekąd zszokowana jego wyznaniem – Przecież masz córkę…
- Tak, mam Carlotę, ale to nie jest owoc prawdziwej miłości. Nie myślałem nigdy o założeniu rodziny, ale ty to zmieniłaś. Jesteś jedyną kobietą na świecie, z którą mógłbym się ożenić i mieć dzieci. Takie wyczekane – przytulił mnie mocno.
- Zaskoczyłeś mnie. Jesteśmy ze sobą niespełna 3 miesiące, a ty mi takie rzeczy mówisz.
- Co z tego, że jesteśmy ze sobą trzy miesiące, skoro znamy się i kochamy już ponad dwa lata? Kocham cię i już zawsze będę. Chcę być z tobą na zawsze. Tak jak ty ze mną. – uśmiechnął się delikatnie – A ty nie chcesz mieć rodziny? Zresztą po co pytam? – opuścił głowę - Błażej ci się oświadczył, a ty go odrzuciłaś. To chyba oczywiste, że nie chcesz wychodzić za mąż – zesmutniał.
- Cris, popatrz na mnie. – poleciłam – Tak, Błażej mi się oświadczył, a ja go odrzuciłam, bo nie byłam gotowa na zakładanie rodziny. Nie wtedy i nie z nim. Z tobą to zupełnie inna bajka. – pogładziłam go po policzku – Ciebie kocham, Błażeja nie. Ty sprawiasz, że jestem szczęśliwa, dbasz o mnie. Czuję, że to przy tobie jest moje miejsce. Miejsce, którego nie mam zamiaru opuszczać. – cmoknęłam go w idealnie pasujące do moich usta – I dla ciebie mogłabym się nawet ustatkować. Ale na razie może się spakujmy, ubierzmy i jedźmy na lotnisko, co? Jeszcze się spóźnimy, a nie chcę, żeby przyszła teściowa zabiła mnie już na pierwszym spotkaniu.
- Przyszła teściowa? – uśmiechnął się – Czyli jednak ślub?
- Czyli to są te twoje zaplanowane oświadczyny? – wyszczerzyłam się.
- Nie. Ale tylko sprawdzam, czy mam szanse zostać przyjętym. To jak?
- Zobaczymy, jak się postarasz. Na razie mamy na głowie odwiedziny najpierw u twoich, a potem u moich rodziców. Zacznij się bać.
- Aż tak źle? – mruknął rozbawiony.
- Mój ojciec ma pozwolenie na broń! – krzyknęłam wbiegając do łazienki i wpadając pod prysznic. Po chwili, zasłonka się odsunęła i dołączył do mnie chłopak. Zaczął mnie mydlić, co okazało się bardzo przyjemne.
- Ty żartowałaś, no nie?
- Ale z czym? – udawałam, że nie wiedziałam, o co mu chodziło.
- No z tym pozwoleniem na broń.
- Niestety muszę cię rozczarować. – pocałowałam go – On na serio ma pozwolenie. Był kiedyś policjantem.
- O cholera – mruknął.
- Spokojnie. Jeszcze nigdy nie użył broni w stosunku do mojego chłopaka. Sądzę, że jesteś bezpieczny. Tylko nie mów przy nim po hiszpańsku, bo on nie zna tego języka i mógłby się zdenerwować. Angielski będzie optymalny, ok?
- A czy to może mi zagwarantować przeżycie do Sylwestra?
- Myślę, że jest na to spora szansa. Mam duży wpływ na ojca. Jestem jego ukochaną córeczką, więc jeśli ja będę zadowolona, to on też.
- A ty jesteś zadowolona, jak jesteś zaspokojona, więc… - złapał mnie jednoznacznie za tyłek i wpił się w moje usta.
- Mhm. Bardzo chętnie, Kochanie, ale za pół godziny musimy się wymeldować i jechać na lotnisko.
- Nie szkodzi. Odbijemy to sobie w Sabadell – przyciągnął mnie mocno do siebie.
- Chcesz to robić w tym samym domu, w którym będą twoi rodzice?!
- Mój pokój jest oddalony o bezpieczną odległość od ich sypialni. – zapewnił – A co? Myślałaś, że wytrwam tyle dni bez seksu z tobą?
- No wiesz, dałeś radę tyle lat…

- Ale nie teraz, kiedy jesteś na wyciągnięcie ręki, księżniczko.




CZYTASZ = KOMENTUJESZ = MOTYWUJESZ

***
No hej. ;)
No i kolejny rozdział do kolekcji już jest.
Coś tu Was ostatnio mało... :/
Ale cóż, muszę się cieszyć tym, co mam.
No to ja spadam,
ale przypomnę tylko, że im więcej komentarzy,
tym szybciej dostaniecie nexta.
Papatki ;*

niedziela, 3 maja 2015

Rozdział 32

            Po jakichś 45 minutach staliśmy już pod niewielkim, nowoczesnym domkiem. Dookoła ogrodzenia rósł wysoki żywopłot. Widać było, że za budynkiem znajduje się malowniczy ogród, a w nim między innymi piaskownica, huśtawka i zjeżdżalnia. Na pierwszy rzut oka widać było, że mieszka tu małe dziecko. Mała dopiero 27 marca czyli za ponad trzy miesiące skończy 3 latka, a już wszystko było przygotowane, żeby miała w życiu jak najlepiej. Cristian i Lorena bardzo ją kochali i przychyliliby jej nieba, gdyby tylko mogli. Ale nie ma się co dziwić. W końcu była ich córką. Kimś, kto w pewien sposób połączył ich na zawsze…
Moje rozmyślania przerwał dźwięczny głos powitania. Uniosłam głowę i zobaczyłam uśmiechniętą, szczupłą brunetkę.  Spojrzała na Tello, potem na mnie i zaprosiła nas do środka. Zaparzyła nam kawy, kazała rozsiąść się na kanapie, a sama poszła na górę po dziecko. Dziewczynka, kiedy tylko zobaczyła swojego tatę, zaczęła się jej wyrywać i do niego podbiegła. Chłopak kucnął i mocno ją przytulił. Poczochrał jej włoski i posadził sobie na kolanach.
- Carlota, poznaj Melisę. – pokazał na mnie – Melisa jest moją dziewczyną. – uśmiechnął się – Mel, a to jest właśnie moja córeczka Carlota.
- Hej, szkrabie – przywitałam się z dzieckiem i delikatnie je pogilgotałam, na co odpowiedziało mi śmiechem.
- Tatusiu, pobawisz się ze mną? – zapytała, wlepiając w niego te swoje śliczne oczęta.
- Pewnie, chodź. Pokażesz mi, jakie masz nowe zabawki – wziął ją na ręce i poszli do jej pokoju.
- Jak lot? – zapytała Lorena, przerywając tym samym niezręczną ciszę.
- W porządku. Barcelona nie jest znowu tak daleko. – posłałam jej ciepły uśmiech, wypiłam łyk kawy i zaczęłam – Posłuchaj, Lorena. Żeby było jasne. Ja nie mam zamiaru wtrącać się w twoje i Crisa sprawy. Nie mam też zamiaru zastępować Carlocie matki. Chcę tylko, żeby mnie polubiła i będę się z całego serca starać, żeby tak się właśnie stało. Wiem, że dzieciom z rozbitych rodzin jest trudno. Nie chcę, żeby twoja córka myślała, że zabieram jej tatę. Ja naprawdę chcę tylko szczęścia Crisa, a wiem, że córka jest jego oczkiem w głowie…
- Naprawdę poważnie o nim myślisz? – spojrzała na mnie spode łba – Nie zrozum mnie źle, ale nie chcę, by moja córka najpierw cię pokochała, a potem cierpiała, kiedy odejdziesz.
- Wiesz, szczerze mówiąc nigdy nie myślałam o stabilizacji, ale przy nim… Czuję, że to jest ten facet, z którym chcę spędzić resztę życia – uśmiechnęłam się mimowolnie.
- Wiem, że znacie się od kilku lat i od początku coś iskrzyło, więc wiem, że nie chodzi ci tylko o jego kasę. Mimo naszego rozstania nadal będziemy się spotykać ze względu na Carli i musisz być tego w pełni świadoma. Nas już nic poza nią nie łączy. On ma ciebie, ja też się z kimś spotykam. Nam nie wyszło, ale z całego serca życzę mu jak najlepiej. W końcu to ojciec mojego dziecka. A ty wydajesz się być naprawdę miłą osobą. Nie dziwię się Crisowi, że cię pokochał. Tylko proszę cię, - jej twarz nagle przybrała poważny wyraz – nie skrzywdź go. Kiedyś to był casanova, ale teraz się zmienił i stara się, żeby nie spieprzyć waszego związku.
- Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się, że się dogadamy, a tu proszę.
- No widzisz. – zaśmiałyśmy się – A co wyście tak przytachali w tych torbach? – skinęła na przedpokój.
- Prezenty dla małej, ale Cristian tak się ucieszył na jej widok, że najwyraźniej o nich zapomniał.
- To weź je i idź do nich. Pierwsze drzwi po lewej.
- Ale sądzisz, że powinnam? On pewnie chce spędzić trochę czasu tylko z córką… - rzuciłam niepewnie.
- Daj spokój. Gdyby tak było, nie zabierałby cię ze sobą. Jak widać on też poważnie o tobie myśli. I coś mi się wydaje, że na dobre zagościsz w naszym życiu, Mel. – dodała mi otuchy – No już, leć do nich, a ja zadzwonię do mojego Martina.
            Podniosłam się z kanapy, zabrałam przywiezione pakunki i powoli ruszyłam na piętro. Słysząc śmiechy, kąciki moich ust mimowolnie się uniosły. Delikatnie zapukałam do drzwi i weszłam do środka. Moim oczom ukazał się przytulny, fioletowy pokoik z kremowymi mebelkami, a na wykładzinie siedział mój chłopak ze swoją córką. Budowali coś z klocków. Chyba zamek.
- Przepraszam, że wam przeszkadzam, - uśmiechnęłam się do dziewczynki nieco zakłopotana – ale chyba o czymś zapomniałeś, Cristian – pomachałam mu przed oczami torbami.
- A kto powiedział, że zapomniałem? – zaśmiał się uroczo i popatrzył mi w oczy – To był po prostu pretekst, żebyś do nas przyszła.
- Mel? – odezwała się Carlota – A co tam masz? – wyszczerzyła się i mogłam stwierdzić, że ma taki sam uśmiech jak jej ojciec.
- A prezenty mam. Przywieźliśmy ci troszkę rzeczy z Barcelony. – pomachałam pakunkami – No chyba, że nie chcesz…
- Chcę, chcę, chcę – podbiegła do mnie i zaczęła wyciągać ich zawartość na mały stoliczek. Musiała być bardzo uradowana, bo, kiedy skończyła, podeszła do mnie, mocno przytuliła i dała buziaka.
- O, a za co to? – zapytałam.
- Dziękuję za prezenty. – uśmiechnęła się rozbrajająco – I za to, że kochasz tatusia.
- Nie musisz mi za nic dziękować, skarbie – wyciągnęłam do niej ręce, a ona usiadła mi na kolanach i wtuliła się we mnie.
- Ej, ja też tak chcę – piłkarz zrobił minę zbitego psiaka.
- No to chodź do nas – powiedziałyśmy jednocześnie, co wywołało salwę śmiechu u całej naszej trójki.
            Katalończyk usiadł za mną i mocno nas objął. Obie dostałyśmy po buziaku, więc zaczęłyśmy się śmiać, a w odwecie chłopak zaczął nas łaskotać. Udało nam się mu wyrwać.
- Już, już! Poddaję się! – piszczała Carli.
- A ty, Meli? – zapytał uśmiechnięty od ucha do ucha i zaczął się do mnie skradać na kolanach – Też się poddajesz? Czy myślisz, że wygrasz?
- Ha, nie boję się ciebie – popatrzyłam na niego spod zmrużonych powiek.
- No to może powinnaś zacząć? – wymruczał mi do ucha.
- Nie mam się czego bać. Przecież ty jesteś potulny jak baranek. – odpowiedziałam i zwróciłam się do dziecka, które już szykowało się do skoku na ojca – Prawda, Carlota? – a ona jak na zawołanie, wskoczyła mu na plecy i zasłoniła oczy.
- Ej! – krzyknął – To jest jakiś spisek!
- Nie, Kochanie. To jedynie kobieca solidarność, no nie? – przybiłam piątkę z moją wybawczynią.
- No to czy kobiety będą tak tu sobie siedziały, czy może pójdą ze mną na spacer?
- A dokąd? – zapytała mała.
- A dokąd byś chciała?
- No nie wiem… A dokąd by chciała iść Mel?
- Nie znam tego miasta – wyszeptałam delikatnie zawstydzona.
- Wiesz, skarbie, Melisa jest pierwszy raz w Madrycie i nie wie, co tu jest fajnego – wytłumaczył córce zawodnik Dumy Katalonii.
- Nie wiedziałam. – posmutniała, ale tylko na chwilkę, bo wpadł jej do głowy jakiś pomysł – Tatusiu, a może pokażemy Mel nasze miejsce?
- Ale jesteś pewna? Nikomu go nie pokazywaliśmy. Do tej pory było tylko nasze – upewniał się.
- Wiem, ale to twoja dziewczyna i ją lubię, więc myślę, że nic się nie stanie, jak zobaczy nasze miejsce – powiedziała, a mi nagle zrobiło się ciepło na sercu.
- No to postanowione. – uśmiechnął się promiennie – Melisa, tylko musisz pamiętać, że to jest sekretne miejsce, ok?
- No pewnie. Nikomu nic o nim nie powiem.
- No to idziemy. – zarządził chłopak i zeszliśmy na dół – Lorena, zabieramy małą na spacer, ok? Jakby coś jestem pod telefonem!
- W porządku! – odkrzyknęła z kuchni, kiedy wychodziliśmy z domu.
            Szliśmy alejkami pięknego parku, aż w końcu skręciliśmy z głównej ścieżki i udaliśmy się przez trawnik w kierunku polanki ukrytej za ścianą drzew i krzaków. Było tam kilka skał, krzewów i piękny widok. Spokojnie, bez wrzawy sąsiadującego z tym miejscem placu zabaw.
- I jak ci się podoba nasze sekretne miejsce, Kochanie? – zapytał brunet, przyciągając mnie do siebie.
- Tu jest naprawdę ślicznie. – uśmiechnęłam się – Ładne miejsce sobie znaleźliście.
- Teraz to jest też twoje miejsce – powiedziała nieśmiało dziewczynka.

***

            Kiedy tylko wróciliśmy do hotelu, byłam niesamowicie zmęczona, więc od razu poszłam wziąć odświeżający prysznic. Nie miałam pojęcia, że tak małe dziecko może być tak żywiołowe… Umyłam się, wytarłam, nabalsamowałam i rozczesałam mokre włosy. Wtedy dotarło do mnie, że nie zabrałam ze sobą piżamy! Ale cóż poradzić? Nie będę się przecież wstydziła własnego faceta. Zawinęłam się szczelnie w ręcznik, który sięgał mi maksymalnie do połowy uda – chociaż szczerze w to wątpiłam – oraz wyszłam z łazienki. Wchodząc do sypialni, zauważyłam, że Tello leżał na łóżku i chyba spał, bo miał zamknięte oczy. Podeszłam do walizki i schyliłam się, kiedy poczułam silne ramiona na swojej talii. Już po chwili siedziałam na piłkarzu, który nadal leżał na łożu.
- Ej, co to miało być? – zaśmiałam się – Szukałam piżamy – udałam naburmuszoną.
- Skoro tak otwarcie mnie kusisz, to musisz ponieść tego konsekwencje, piękna – zaczął jeździć dłońmi po moich udach.
- Ja kuszę? – powiedziałam z wyczuwalną w głosie ironią i przejechałam jeszcze wilgotną dłonią po jego nagim torsie.
- A nie? Przychodzisz tu prawie naga i zmysłowo się schylasz! A teraz siedzisz na mnie okrakiem, a jedyne co na sobie masz to króciutki ręcznik! – w jego oczach błysnęły iskierki pożądania.
- Nie moja wina, że byłam tak zmęczona, że idąc się umyć, zapomniałam zabrać piżamy…
- Ciekawe kto cię tak wykończył – zachichotał i ucałował mnie w zagłębienie między obojczykami.
- Carlota to prawdziwy wulkan energii – przyznałam.
- Muszę jej powiedzieć, żeby cię tak na drugi raz nie wykończyła.
- A to czemu? Nie chcesz, żebym spędzała czas z twoją córką? – posmutniałam, ale on uniósł moją brodę i patrząc prosto w oczy, rzekł:
- Kochanie, bardzo chcę, żebyście się polubiły. Chociaż odnoszę wrażenie, że mała już cię pokochała. Ale muszę ją ostrzec, że nie może cię tak męczyć, bo jej tatuś też chce spędzić trochę czasu ze swoją dziewczyną i się z nią pobawić. A żeby się bawić, nie można być padniętym – zaśmiał się, kiedy walnęłam go z pięści w brzuch.
- Ani mi się waż mówić tak dziecku! A jak powie Lorenie, że nie może się ze mną długo bawić, bo wieczorem tatuś też będzie chciał się ze mną pobawić? – byłam oburzona.
- Ale co ja na to poradzę, że tatuś chce się czasem zabawić ze swoją dziewczyną? – zapytał niewinnie i zaczął mnie namiętnie całować.
- Czasem? – zapytałam podchwytliwie.
- Mhm. O każdej porze dnia i nocy – wyszeptał mi zmysłowo do ucha.
- Oj, uważaj tatuśku, bo jak tak będziesz szalał, to możesz znowu wpaść w pieluchy.
- Dla ciebie nawet pieluchy - wsunął dłonie pod mój ręcznik, który już po chwili leżał na podłodze.
- Ej, będzie mi zimno – zrobiłam smutną minkę.
- Już ja cię zaraz rozgrzeję! – powiedział i położył mnie na plecach, a sam podparty na przedramieniu, zawisł nade mną i przyjrzał mi się badawczo – Myślałem, że nieśpieszno ci do potomstwa.
- To dobrze myślałeś, ale nigdy nie mówiłam, że nie chcę mieć dzieci. Do tego potrzeba przede wszystkim odpowiedniego faceta – pogładziłam go po policzku, a on ucałował wewnętrzną stronę mojej dłoni.
- I jak? Znalazłaś go? – coś rozbłysło w jego oczach, ale nie wiedziałam, czy to było pożądanie, czy czułość. A może jedno i drugie?
- A jak myślisz? – wpiłam się zachłannie w jego usta.
- Myślę, że jesteś najlepszym, co mnie mogło w życiu spotkać. Kocham cię.
- Ja ciebie bardziej.

- To się okaże – dodał z chytrym uśmieszkiem, po czym zaczął się drażnić z moją kobiecością, a następnie połączył nasze ciała w jedność. Wielokrotnie tej nocy.






CZYTASZ = KOMENTUJESZ = MOTYWUJESZ

***

No i macie kolejny ;)
Nie jestem przekonana, czy wyszedł, ale..
W końcu i tak to Wasze zdanie jest najważniejsze. ;D
Liczę na szczere opinie.
Wkrótce trochę świątecznej atmosfery ukaże się na blogu, ale cóż...
Tak musi być. :) A potem?
Hehe, szykuję Wam niespodziankę. I takiego jednego Argentyńczyka.
No ok, może nie do końca jednego. :p
Nie wiem, czy jest to wiadomość dobra, czy zła,
lecz drobnymi kroczkami zaczynamy się zbliżać ku końcowi.
Ale, ale. Drodzy Czytelnicy, spokojnie. ;)
Przewiduję jeszcze jakieś 10 - 13 rozdziałów + epilog.Oczywiście po zakończeniu tego bloga,
będziecie mogli mnie częściej znaleźć tutaj: