poniedziałek, 29 czerwca 2015

Rozdział 44

            Lekarka podała mi ręcznik papierowy, abym wytarła żel. Tak też uczyniłam, po czym zapięłam spodnie, wróciłam na poprzednie miejsce i wsłuchiwałam się we wszystkie cenne rady. Miła kobieta zapisała mi dodatkowo wszystko na kartce i kazała przyjść za miesiąc na kontrolę. Chyba, że coś się będzie wcześniej działo. Wzięłam jej wizytówkę i zdjęcia płodu. Podziękowałam, pożegnałam się i wyszłam na korytarz. A tam jak na zawołanie z miejsca poderwał się Argentyńczyk.
- I jak? To coś poważnego? – objął mnie ramieniem i poprowadził do bufetu. Zamówił mi jedzenie i wpatrywał się we mnie wyczekująco.
- Na to się nie umiera – rzuciłam wymijająco.
- Tello tu niedługo będzie. – wtrącił – Na to czyli na co?
- Sam zobacz – podsunęłam mu kopertę ze zdjęciami.
- Nie rozumiem.
- No zajrzyj do środka. – rozkazałam, zajadając się sałatką z kurczakiem – Nie jesteś zbytnio spostrzegawczy. Niektórzy domyśliliby się po tabliczce na drzwiach gabinetu.
- Jakiej tabliczce? Tam była jakaś tabliczka? – uniósł brwi w geście zdziwienia.
- Całe szczęście, że jesteś przystojny, zabawny i potrafisz grać w piłkę. – zaśmiałam się – No otwórz w końcu tą cholerną kopertę, Messi. Jesteś pierwszym, który się dowie. I nikomu ani słowa. – popatrzył na mnie spod byka – Nikomu oprócz Anto. Wiem, że nie wytrzymasz – wyszczerzyłam się.
- Nie wiem, czy będę coś rozumiał z tego. Nie znam się na dokument…acjach. – wciągnął głośno powietrze – Jesteś w ciąży? – wyszeptał, a ja pokiwałam twierdząco głową – Który tydzień?
- Czwarty. – oblałam się rumieńcem – Przed wyjazdem na zgrupowanie urządziliśmy sobie taki romantyczny wieczór – uśmiechnęłam się na samo wspomnienie.
- No to gratuluję, siostrzyczko. – cmoknął mnie w policzek – Cristian się na pewno ucieszy. – mina mu nieco zrzedła – Kochasz go?
- Prawdziwa miłość nigdy się nie kończy, nie uważasz? – przełknęłam liść sałaty – Kochałam go, kocham i będę kochać. Na zawsze. Pytanie, co on czuje do mnie? – utkwiłam wzrok w jedzeniu.
- Dziewczyno, on za tobą szaleje! Dobra, chodź, idziemy, bo już tu pewnie jedzie – mrugnął do mnie porozumiewawczo.
            Chwyciłam cracka pod rękę, schowałam kopertę do torebki i uśmiechnięci wyszliśmy z kliniki. Argentyńczyk powiedział, że jak będzie chłopczyk, to mogą nam z Antonellą oddać trochę fajnych rzeczy po Thiago. No i mieli na zbyciu wózek, kojec, łóżeczko i takie sprawy.
- Wiesz, ty może lepiej to dla siebie jeszcze zachowaj, co? – zaśmiałam się perliście.
- Czemu? Przecież mały już wyrósł – nie zrozumiał aluzji.
- Ale mógłbyś postarać się o rodzeństwo dla Thiago. Ktoś cię przecież musi kiedyś zastąpić w Barcelonie, no nie? – dałam mu sójkę w bok.
- No i twój dzidziuś miałby się z kim bawić.
            W świetnych nastrojach przemaszerowaliśmy przez parking aż do miejsca, w którym stało auto Lionela. Po chwili zatrzymał się koło nas czarny Range Rover Evoque. Wysiadł z niego brązowooki brunet i podbiegł do nas szybko. Był najwyraźniej zdenerwowany, bo od razu odepchnął Messiego.
- O co ci chodzi, stary? – zapytał crack.
- Łapy precz od mojej ukochanej! – wydarł się.
- Cris, uspokój się – złapałam go delikatnie za ramię, ale wyrwał się.
- Czemu mi nic wcześniej nie powiedziałeś? Co?! – popchnął go – Mówię do ciebie!
- Ej, Cristian, uspokój się. Ja chciałem, ale Mel nie pozwalała. Masz do mnie pretensje, a prawda jest taka, że to dzięki moim i Carlesa naleganiom poszła w końcu do lekarza! – starał się utrzymać nerwy na wodzy – Zadzwoniłem po ciebie, bo chciała z tobą porozmawiać. Mam nadzieję, że teraz sobie wszystko wyjaśnicie.
- Tello, uspokoisz się i odwieziesz mnie do domu, czy mam poprosić o to Leo? – zapytałam ostrym tonem.
- Wsiadaj.
- Dziękuję za pomoc i opiekę. – cmoknęłam Argentyńczyka w policzek – I poproś Antonellę, żeby zachowała na razie tę informację dla siebie, ok? – uśmiechnęłam się i wsiadłam do tak świetnie znanego mi pojazdu.
- Porozmawiamy u ciebie? – spytał Katalończyk, cały czas patrząc na drogę. Skinęłam potwierdzająco głową.

***

            Kiedy dojechaliśmy pod blok i wsiedliśmy do windy, zauważyłam, że piłkarz czegoś szukał w kieszeniach spodni. Nie wiedziałam, o co mogło chodzić. Trwaliśmy w kompletnej ciszy, aż przekroczyliśmy próg mojego mieszkania. Pierwszy odezwał się chłopak, kiedy rzuciłam torebkę na kanapę.
- Meli, ja bym cię chciał jeszcze raz przeprosić. – ujął moją dłoń i patrzył mi prosto w oczy – Jestem skończonym idiotą i świetnie o tym wiem.
- Nie jesteś idiotą, Cris.
- Jestem, bo nie dałem ci wsparcia ani propozycji, dzięki której mogłabyś tu zostać. I przepraszam, że zwątpiłem w twoją miłość. Widzisz, ja cały czas miałem nadzieję, że zostaniesz w Katalonii i dlatego przedłużyłem kontrakt. – przyciągnął mnie do siebie – Wybaczysz mi? – w jego cudownych czekoladowych oczach dostrzegłam tyle nadziei. Uśmiechnęłam się.
- Pewnie, że tak. Kocham cię i zawsze będę – pochylił się nade mną, ale po chwili znowu cofnął.
- I zostaniesz w Barcelonie?
- To zależy tylko od ciebie. Chcesz tego?
- Jak niczego innego na świecie. No, może poza jednym. – na jego ustach pojawił się cwany uśmieszek – Bardziej pragnę tylko twierdzącej odpowiedzi.
- Na co? – zdziwiłam się, a on puścił moją rękę, ukląkł i wyciągnął z kieszeni małe czerwone pudełeczko, w którym znajdował się pierścionek.
- Meliso Lam. Kocham cię najbardziej na świecie. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie, bo to właśnie ty jesteś moim życiem. Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną? – uśmiechnął się, ale było widać, że się denerwował.
- Cris, głuptasie, wstań – pomogłam mu się podnieść.
- Tak czy nie? – patrzył mi prosto w oczy. Bał się, że mogłam odmówić. Doskonale wiedział, że jedne oświadczyny już kiedyś odrzuciłam. Ale najwyraźniej uznał, że nie miał już nic do stracenia. Serce biło mi coraz szybciej. Czy na pewno dobrze robiłam? Tak. Byłam tego w stu procentach pewna. Jak mało czego.
- Tak – powiedziałam i z nieukrywaną tęsknotą wpiłam się w jego usta. Kiedy się od siebie oderwaliśmy, chłopak założył mi na palec pierścionek zaręczynowy. Narzeczony. Nowe słowo, do którego będę musiała się przyzwyczaić.
- Cris, - zaczęłam skrępowana – bo jest jeszcze jedna sprawa…
- No właśnie, Kochanie. Powiedz mi, co ci jest. Trener mówił, że źle się czułaś i dwa razy zasłabłaś. – pokazałam mu, żeby usiadł na kanapie w salonie. Ja zrobiłam to samo – To coś poważnego? – niepokoił się.
- Z pewnością spowoduje to wielkie zmiany w moim życiu. – podałam mu kopertę – Sam zobacz – opadłam na oparcie mebla i patrzyłam na chłopaka. Delikatnie wyciągnął ze środka zdjęcia i zagapił się na nie jak sroka w kość. Chyba dopiero po chwili dotarło do niego, co chciałam mu przekazać.
- Czy…my… Czy ty jesteś w ciąży? Będziemy mieli dziecko? – wykrztusił z siebie w końcu i spojrzał mi w oczy.
- Tak. – uśmiechnęłam się nieznacznie – To czwarty tydzień. Jak się okazuje, tamte obchody rocznicowe naprawdę były niezwykłe. Spłodziliśmy wtedy potomka – zachichotałam i poczułam, jak Tello się do mnie zbliżał.
- Będziemy rodzicami. Wow. – zamrugał, po czym pochylił się, podniósł mój T-shirt i pogłaskał mnie po brzuchu, a następnie go ucałował – Mamusia i tatuś cię bardzo kochają, skarbie. – wyszeptał, a mi łza zakręciła się w oku – To dlatego Leo powiedział, że ma nadzieję, że teraz sobie wszystko w końcu wyjaśnimy. A ty prosiłaś, żeby Anto nikomu nie mówiła, bo byłaś pewna, że on się jej wygada.
- Tak. – otarłam ciecz spływającą mi po policzku – Martwił się o mnie bardzo i musiałam mu powiedzieć. Przepraszam, - pociągnęłam nosem ze wzruszenia – wiem, że to ty powinieneś wiedzieć pierwszy, ale on by nie dał za wygraną.
- Kochanie, nic się nie stało. – przytulił mnie – Najważniejsze jest to, że jesteśmy razem, zaręczyliśmy się i będziemy rodzicami – pocałował mnie namiętnie i z czasem zaczął schodzić z pocałunkami niżej.
- Cris, bardzo bym chciała, - pogładziłam go po policzku – ale pani doktor kazała nam się wstrzymać przez jakieś 2 miesiące przynajmniej.
- Seksu jako tako nie musimy uprawiać, ale o dawaniu sobie rozkoszy nic nie wspominała, prawda? – uśmiechnął się cwaniacko i zaniósł mnie na łóżko.

***

            Leżeliśmy w siebie wtuleni i po prostu było nam dobrze. Coś mnie zaczęło zastanawiać.
- Tello?
- Hmm? – pogładził mnie po włosach.
- To były te twoje zaplanowane oświadczyny? – zaśmiałam się.
- Poniekąd. – jęknął, a kiedy na niego spojrzałam, pospieszył z wyjaśnieniami – Od dwóch miesięcy nosiłem przy sobie ten pierścionek, ale nigdy nie było idealnej okazji. – uśmiechnął się – Za to teraz jest idealnie. Jestem w łóżku z kobietą mojego życia, która zgodziła się zostać moją żoną, a za osiem miesięcy urodzi mi dziecko. – złączył nasze usta – Lepiej być nie mogło.
- A co do tego ślubu… - zaczęłam.
- Nawet mi nie mów, że się rozmyśliłaś – pogroził mi palcem.
- Nie, spokojnie. Mam zamiar cię zaobrączkować, piłkarzyku.
- No to co jest?
- No ja jestem w ciąży i będę tyła, więc co byś powiedział na ślub już po porodzie i po tym, jak zrzucę zbędne kilogramy? – gładziłam jego tors.
- Czyli mam czekać rok? – westchnął – Skoro nie ma innego wyjścia… Dla ciebie wszystko. I dla naszego małego skarbu też – pocałował mój brzuch.
- Ale pomyśl o tym tak: będziemy mogli zaszaleć w noc poślubną. Nie będzie już żadnych ograniczeń – kusiłam.
- A maleństwo?
- Załatwię to. Zrobię z któregoś piłkarza niańkę. Chyba już nawet wiem którego.
- Tak?
- Mhm. Leo tak bardzo chciał nam już oddać wyprawkę, więc pewnie z chęcią zajmie się dzidziusiem.
- O proszę. Chciał nam wszystko oddać, a może sam będzie jeszcze tatusiem.

- To samo mu powiedziałam – zanieśliśmy się śmiechem.



***
No i jak? Zadowolone? :p
Chciałyście szybko rozdziału, to macie.
Pragnę zawiadomić moje kochane czytelniczki,
że na tym blogu pojawią się jeszcze tylko 2 posty..
Do następnego. ;D
Buźka ;*

Libsten Blog Award

Dziękuję za nominację, którą dostałam od Kaji JT ;)

1. Co chciałabyś robić w przyszłości?
Hmm, trudne pytanie. Od dziecka chciałam zostać farmaceutką, ale co z tego wyjdzie, to zobaczymy. :) Przede wszystkim w przyszłości chciałabym być szczęśliwa i nie zatracić w sobie miłości do piłki nożnej. :D

2. Jakie masz hobby?
Uwielbiam czytać książki i słuchać (a czasem podśpiewywać pod nosem xd) muzyki. No i oczywiście tzw. "sport przez TV". ;D

3. Co cię najbardziej uszczęśliwia?
Wiele rzeczy. Cieszy mnie, kiedy mogę komuś sprawić przyjemność, pomóc. Uszczęśliwiają mnie też triumfy ukochanej drużyny i to, kiedy słyszę, że jestem "niepowtarzalna" - czytaj: wariatka ze mnie, hehe ;)

4. Dodasz swoje zdjęcie?
Może po powrocie z wakacji, jak już nie będę blada :p

5. Ulubiony kolor?
Szary <3

6. Masz zwierzęta?
Nie.

7. Masz rodzeństwo?
Nie, jestem jedynaczką.

8. Dlaczego zaczęłaś pisać?
Któregoś dnia mi się nudziło i tak po prostu zaczęłam coś sobie skrobać na laptopie. :) I w ten oto sposób powstało moje pierwsze opowiadanie. ;)

9. Twoje ulubione blogi?
Ojej, mam ich mnóstwo. Moje zakładki pękają w szwach, hehe. :p Ale mogę podać kilka:
http://dame-amor-como-nunca-antes.blogspot.com/
http://por-mil-anos-mas.blogspot.com/
http://sin-tu-no-existo.blogspot.com/
http://autumn-leaves-ff.blogspot.com/
http://rendirme-en-tu-amor.blogspot.com/
http://unbreakable18.blogspot.com/
http://graozyciee.blogspot.com/
http://i-wont-rest.blogspot.com/
http://kopciuszek-na-boisku.blogspot.com/
http://lovemelikeyoudo15.blogspot.com/
http://el-amor-aqui-y-ahora.blogspot.com/
... i wiele, wiele innych :D

10. Dlaczego Neymar?
A dlaczego nie? :D A tak serio... W sumie to był przypadek. Oglądałam skrót jakiegoś meczu na YouTube i w propozycjach pojawił mi się filmik z tak zwanymi "skillami" pewnego młodego piłkarza. Jako podkład leciała piosenka "Eu quero tchu, eu quero tcha". To, co wyprawiał ten dziewiętnastoletni wówczas piłkarz Santosu było - przynajmniej dla mnie - niebywałe. Potrafił sam przebiec całe boisko i jeszcze strzelić gola. A ja takich piłkarzy - odważnych i zdolnych - uwielbiam. :D


Moje nominacje:
http://dame-amor-como-nunca-antes.blogspot.com/
http://por-mil-anos-mas.blogspot.com/
http://rendirme-en-tu-amor.blogspot.com/
http://lovemelikeyoudo15.blogspot.com/
http://el-amor-aqui-y-ahora.blogspot.com/


Pytania:
1. Gdzie szukasz inspiracji do blogów?
2. Lubisz piłkę nożną?
3. Czym się interesujesz?
4. Czy oprócz lektur czytasz jakieś inne książki?
5. Jaka jest Twoja ulubiona piosenka (na ten moment)?
6. Jakbyś mogła wybrać dowolne miejsce na ziemi, gdzie chciałabyś mieszkać?
7. Kino czy zakupy?
8. Co Cię najbardziej denerwuje w ludziach?
9. Jak się odstresowujesz?
10. Jakie miejsca chciałabyś kiedyś odwiedzić?

niedziela, 28 czerwca 2015

Rozdział 43

            Miła blondynka w rejestracji zaprosiła mnie do gabinetu, w którym przyjmował lekarz – pan Ramirez. Po zbadaniu ciśnienia, temperatury, objawów, skierował mnie do innego gabinetu. Drobniutka lekarka powiedziała, że przyjmie mnie za dziesięć minut, tylko wypisze zalecenia dla jednej z pacjentek.
            Potulnie wyszłam, zamknęłam za sobą drzwi i moją uwagę przykuła tabliczka głosząca: „GINEKOLOG dr Maria Herrera Alonso”. Zrobiło mi się słabo. Czyżby tamten lekarz przypuszczał, że ja… Nie… To przecież… O, matko!
            Szybko usiadłam na krześle w poczekalni obok Messiego. Zaczęłam grzebać w mojej wielkiej torebce i po chwili wyjęłam obiekt zainteresowań. Przerzuciłam kartki i spojrzałam na roczny kalendarzyk. Krzyży, krzyżyk, krzyżyk i… pusto!
- A niech to szlag. – mruknęłam. Przez te wszystkie zdarzenia i zakuwanie do obrony kompletnie wypadło mi z głowy, że już jakieś dwa tygodnie temu powinnam dostać miesiączkę. Ale przez to całe zamieszanie od wizyty w dziekanacie miesiąc temu kompletnie o tym zapomniałam – Idiotka! – walnęłam się dłonią w czoło.
- Coś się stało? Jesteś chora? – oczy Argentyńczyka zrobiły się wielkie jak spodki.
- Nie, wszystko będzie dobrze. – poklepałam go po ramieniu – Zaraz przyjmie mnie pani doktor i wszystko się wyjaśni.
- Czemu to tak długo trwa? Jak ja tam zaraz pójdę i im powiem, co o nich wszystkich myślę… – marudził.
- Lio, spokojnie. Inni też czekają na swoją kolej. Nie martw się. – a po chwili milczenia dodałam – Lio, mógłbyś zadzwonić do Tello?
- Ale jesteś tego pewna? – pytał zatroskany o moje dobro.
- Tak. Przekaż mu, gdzie jestem. Myślę, że będziemy musieli porozmawiać.
- No dobra. Oni teraz mają trening, więc poproszę Enrique, żeby mu przekazał. To ja tu będę czekał, ok? Może coś do jedzenia chcesz? – zapytał, kiedy już wchodziłam do gabinetu.
- Poproszę – uśmiechnęłam się do piłkarza.


Cristian

            Rozgrzewka się skończyła, rozciąganie zrobione, drużyny wybrane i zaraz zagramy mały meczyk. Już mieliśmy zaczynać, kiedy ktoś zadzwonił do trenera, a ten mnie do siebie przywołał. No pięknie. Pewnie znowu coś zmalowałem. Tylko co tym razem?
- Tak, trenerze?
- Cristian, posłuchaj… Tylko się nie denerwuj. – ostrzegł, po czym kontynuował – Twoja dziewczyna ostatnio źle się czuła. W ciągu trzech ostatnich dni zasłabła dwa razy. Dzisiaj Messi zawiózł ją do kliniki. Właśnie teraz siedzi u lekarza.
- Messi? A co on do cholery tam robi?! – wkurzyłem się.
- Z tego co wiem, to rano do niego zadzwoniła, że znowu się źle poczuła i poprosiła, żeby ją zawiózł. – westchnął – Słuchaj, ja nie wiem, jak to jest między wami, ale chyba powinieneś tam pojechać. Lio coś mówił, że ona chyba będzie chciała z tobą porozmawiać.
- Mogę już teraz?
- Tak, pewnie. Leć. Tylko jedź ostrożnie! – krzyknął, kiedy już byłem prawie w szatni.


Melisa

            Pani Herrera wypytała mnie dokładnie o wszystkie dolegliwości, zapytała o miesiączkę, a potem zaprosiła na specjalny fotel. Potulnie usiadłam i zapytałam nieśmiało:
- Pani doktor, czy ja jestem w ciąży? – oczy mi się lekko zaszkliły.
- Zaraz się przekonamy. – uśmiechnęła się pokrzepiająco. Odpięłam zamek spodni i zsunęłam je odrobinkę z brzucha, a pani Maria nałożyła mi tam jakiegoś żelu i przystąpiła do badania USG. Jeździła i patrzyła jednocześnie na monitor. W końcu na jej ustach zagościł szeroki, szczery uśmiech i odparła – Moje gratulacje. Jest pani w czwartym tygodniu ciąży.
- Na pewno? To nie jest żadna pomyłka? – serce podeszło mi do gardła.
- Na 100 procent. Proszę tu popatrzeć. – przesunęła ekran w moją stronę i pokazała małą plamkę – To jest pani maleństwo, a to – włączyła głośnik – jest bicie jego serca. Chce pani wydruk?

            Pokiwałam głową, starając się nie rozpłakać. We mnie rosła mała istotka. A ja przecież nie byłam z jej ojcem. Do tej pory byłam pewna, że jednak zostanę w Barcelonie, ale teraz? Jestem sama. Kto mi pomoże przy dziecku? W Polsce miałam rodziców, dziadków…



***
Część z Was domyślała się tego, co się działo z Meli.
No cóż, miałyście rację. ;)
No tak, tylko, co będzie teraz?
Czy Meli i Cris się dogadają? Jak chłopak zareaguje na wieść o dziecku?
A może panienka Lam mu o tym nie powie?
Czyżby szykowała się kolejna awantura?
Buziaki ;*

czwartek, 25 czerwca 2015

Rozdział 42

            Był środowy poranek, kiedy zaalarmowany przez Puyola, że źle się ze mną działo Messi, krzątał się po mojej kuchni i przygotowywał śniadanie. Uparł się, że skoro były obrońca Blaugrany wyjechał na jakiś czas z żoną w Alpy, to teraz on będzie się mną zajmował. Postanowił dopilnować, że będę jeść.
- No, księżniczko. A teraz zjesz przepyszne kanapeczki autorstwa samego genialnego kucharza Lionela Messiego – uśmiechnięty położył mi na kolanach talerz i zajął miejsce obok mnie.
- Lio, wiesz, że nie musisz tu ze mną siedzieć? Dam sobie radę. – marudziłam – Nie potrzebnie się o mnie martwicie.
- Posłuchaj. Jesteś dla mnie i dla Anto jak siostra, a dla Thiago jak ciocia. Carles też traktuje cię jak rodzinę, więc nie dziw się, że się o ciebie troszczymy. Będziemy tak robić, bo cię kochamy. Nie pozwolimy, żeby stała ci się krzywda. I wiedz, że zawsze możesz na mnie liczyć. I będę cię niańczył, dopóki nie staniesz na nogi – szturchnął mnie przyjaźnie.
- No to chyba trochę to potrwa.
- Nic się nie poprawiło? Dalej źle się czujesz?
- Niestety tak – zmarszczyłam brwi, co nie uszło uwadze Argentyńczyka.
- Mel, co się stało? – zabrał opróżnione przeze mnie naczynie.
- Nic – odwróciłam głowę i zapatrzyłam się na okno.
- Melisa! Masz natychmiast powiedzieć mi, co się stało! – zażądał.
- Oj, no. – westchnęłam – Zasłabłam wczoraj…
- Co?! Czemu nic mi nie mówiłaś? Pojechalibyśmy na pogotowie.
- Właśnie dlatego nic ci nie mówiłam. Wy wszyscy przesadzacie. To zwykły wirus. I trochę nerwów przed obroną pracy inżynierskiej.
- Nie wydaje mi się. Zwykły wirus nie trzyma tyle. A poza tym ty nie masz nawet gorączki. Chodź, zawiozę cię do lekarza.
- Nie, Lio. Nie ma takiej potrzeby. Jak poczuję się gorzej, to zadzwonię i wtedy pojedziemy, ok?
- Eh… No niech ci będzie. A teraz bądź grzeczna, - cmoknął mnie w czoło – a ja lecę na trening. Po południu wpadnie do ciebie Antonella z małym, bo jadą na weekend do jej kuzynki i chcą się pożegnać.
- Ok. Nie przetrenuj mi się tam tylko. Pa! – pomachałam.

***

            Tak jak zapowiedział crack, koło czternastej w moim domu pojawiła się piękna Argentynka i jej synek. Posiedzieli ze mną chwilę. Maluch poopowiadał mi kilka ciekawych historyjek i po półtorej godzinie wyruszyli w drogę do Girony. Pilar już ich wyczekiwała.

***

            Nazajutrz wstałam koło dziewiątej, wzięłam poranny prysznic i zasiadłam przed notatkami. Nie mogłam się jednak na niczym skupić. Wstałam, wyjęłam z lodówki karton soku i pchnęłam drzwiczki, żeby się zamknęły, kiedy zrobiło mi się słabo. Pociemniało mi przed oczami i zatoczyłam się do tyłu. Ostatkiem sił złapałam się blatu kuchennego, aby nie upaść. Głęboko oddychałam. Po kilku minutach wszystko wróciło do normy. No może poza tym, że byłam strasznie blada… Może Puyi i Lio mieli rację? Może to nie tylko wirus i nerwy? Może faktycznie powinnam zadzwonić do lekarza?
            Sięgnęłam po torebkę, w której leżała moja komórka. Włączyłam urządzenie. Po raz pierwszy od kilku dni. Jakieś 30 nieodebranych połączeń od Cristiana i tyle samo SMS’ ów, 10 połączeń od Bartry – pewnie próbowali, czy odbiorę od kogoś innego, bo dzwonił też Munir i Sergi. Pośród wielu wiadomości była jedna, która przykuła moją uwagę. Nadawcą był nie kto inny jak Jordi Alba. Zdziwiłam się lekko, bo przecież on świetnie wiedział, co się ze mną działo i gdzie mnie w razie czego szukać. Spojrzałam na treść:
Meli, wiem, że masz wyłączony telefon, ale jak już go uruchomisz, to wiedz, że ten skończony idiota, Tello, naprawdę się o Ciebie martwi. Nic mu nie mówiliśmy o tym, że źle się czujesz, bo wtedy by Ci pewnie nie dał spokoju i przyjechał… On się naprawdę denerwuje. Jak my wszyscy. Wiedz, że zawsze możesz na nas WSZYSTKICH liczyć. Jesteś naszą rodziną.
Zdrowiej, Słoneczko. I odwiedź nas kiedyś na treningu, bo tak jakoś smutno tu bez Ciebie. ;)

            Byłam wdzięczna Jordiemu i chłopakom, że niczego mu nie powiedzieli. Mógł wcześniej myśleć. A teraz się martwił? No i dobrze. Mógł zobaczyć, jak ja się czułam, kiedy nie miałam pojęcia, co się z nim działo.
            Szybko wybrałam numer kliniki i zadzwoniłam z zamiarem umówienia się na wizytę. Miła kobieta w rejestracji powiedziała, że nie mieli na dzisiaj wielu pacjentów, więc jeśli mogłabym przyjechać na 10:45 to byłoby wspaniale. Zgodziłam się i poszłam zmienić ubranie. Na dworze było około 20 stopni, toteż założyłam szarą koszulkę z krótkim rękawkiem i napisem „I AM WORTH ONE MILLION” i dużym czerwonym znaczkiem dolara, jasne marmurkowe jeansy i szare trampki typu slip-on na białej podeszwie.

Zrobiłam delikatny makijaż, żeby nie wyglądać jak jakiś zombie i zdecydowałam, że zadzwonię do Messiego. Może będzie mógł mnie zawieźć do kliniki?
- Hej, Lio – powiedziałam nieco żywszym niż ostatnio tonem.
- Hej, Meli. Coś się stało? – najwyraźniej mój telefon go zmartwił.
- Wiesz, postanowiłam, że was w końcu posłucham i mam wizytę w klinice na 10:45. I tak sobie pomyślałam, że może mógłbyś mnie zawieźć, bo Anto wyjechała, Shaki jest w trasie, Puyol na wakacjach…O cholera. – zaklęłam pod nosem – Zapomniałam, że masz zaraz trening. Nie, wiesz co? Ja zaraz zadzwonię po taksówkę. Przepraszam, że ci zawracam… - nie dokończyłam, bo crack wydarł się do słuchawki.
- Cicho! A teraz mnie posłuchaj. Tak, za 5 minut mam trening, ale to nieważne. Już się z powrotem przebieram i idę do Enrique, żeby się zwolnić. Nie dam ci w takim stanie jechać taksówką ani tym bardziej komunikacją miejską. Jeszcze nie daj Boże by się jakiś zboczeniec trafił i co?
- Kochany jesteś, wiesz? – rzuciłam miękko.
- Wiem, wiem. – zaśmiał się – Ale teraz mi się przyznaj. Znowu zasłabłaś, prawda? Inaczej byś nie zadzwoniła do lekarza.
- Tak, rano. Ale po chwili wszystko wróciło do normy.
- Dobra. Za kwadrans masz być na parkingu przed blokiem, ok?
- Tak jest – zachichotałam i się rozłączyłam.


Leo

            Cholera, wiedziałem, że coś jest z nią nie tak. Nikt tak po prostu nie słabnie bez przyczyny. Dobrze, że zdecydowała się iść do lekarza. Musiałem dopilnować, żeby tam dotarła. Nic się nie stanie, jak się urwę z jednego treningu.
- Trenerze! – krzyknąłem do Luisa, stojącego przy ławce na Ciutat Esportiva.
- Co jest, Leo? I czemu ty jeszcze nieprzebrany? Chłopcy już się rozgrzewają – wskazał ręką na Tello, Munira, Neymara, Iniestę, Bravo, Ivana, Sergio, Alvesa, Rafinhę i Albę. Reszta miała dopiero dołączyć.
- Bo jest taka sprawa. – podrapałem się niezręcznie po głowie – Bo wie trener, że Melisa ostatnio się gorzej czuje?
- No tak. Carles coś wspominał – pokiwał głową.
- No i my ją próbowaliśmy wysłać do lekarza, ale nie dawała za wygraną. Na dodatek dzisiaj po raz drugi zasłabła. Ale dzięki temu zadzwoniła do lekarza i kazali jej się stawić w klinice za 40 minut. Dziewczyn nie ma, a nie chcę, żeby w takim stanie jechała taksówką albo autobusem czy metrem…
- I?
- I chciałbym prosić… Czy mógłbym dzisiaj opuścić trening? Ja muszę ją tam zawieźć. Proszę, trenerze… - błagałem,
- Eh… No dobrze. Zdrowie jest ważniejsze. Leć i pozdrów ją. A, Lio – zawrócił mnie.
- Tak?
- On wie? – popatrzył na Tello.
- Nie. I proszę mu na razie nic nie mówić. Ja wiem, że on się martwi, ale Meli nie chciała, żeby go o czymkolwiek informować.
- No cóż. Dobrze. Nie powiem.
            Podziękowałem mu jeszcze raz i pobiegłem do szatni. Zabrałem szybko torbę z ciuchami, którą następnie wrzuciłem na tylne siedzenie mojego Audi A5 Coupe. Włączyłem silnik i już po kilku minutach byłem pod domem Polki. Stała już tam i uśmiechnięta, pomachała do mnie. Wsiadła do auta i pojechaliśmy szybko do lekarza. Nie chciałem, żeby się spóźniła i przegapiła umówioną wizytę.



***
Już wkrótce zacznie się wszystko wyjaśniać. ;)
Jak myślicie? Tello nie będzie zazdrosny o przyjaciela?
Buziaki ;*

wtorek, 23 czerwca 2015

Rozdział 41

            Od kilku dni praktycznie nie wychodziłam z domu. To choróbsko nie dawało mi spokoju. Siedziałam i usiłowałam się przygotowywać do obrony. W piątek po południu ktoś zadzwonił do drzwi. Poprawiłam włosy i otworzyłam. Ku mojemu zdziwieniu na wycieraczce stał kosz z bukietem białych róż i małą karteczką.
Kochanie,
Przepraszam, że wyjechałem tak bez słowa, ale musiałem sobie wszystko przemyśleć. Proszę, spotkajmy się. Podaj miejsce i czas. Ja się dostosuję. Zależy mi, żebyśmy porozmawiali.
Na zawsze Twój,
Cris

            Łza spłynęła mi po policzku. Wsadziłam kwiatki do wody i postawiłam na komodzie w salonie. Wysłałam piłkarzowi wiadomość, żeby przyszedł do mnie po treningu. Udałam się do sypialni, gdzie spakowałam kilka rzeczy, które chłopak miał u mnie i ponownie zasiadłam przed telewizorem.
Cóż, czasem miłość po prostu nie wystarcza. Los się z nami bawi, rzucając coraz to nowsze kłody pod nogi i śmieje się, kiedy się potykamy i upadamy. A potem nie jesteśmy już nawet w stanie podnieść się z ziemi…

***

            Koło szesnastej przyszedł zapowiedziany gość. Zaprosiłam go do środka i poczęstowałam sokiem pomarańczowym. Usiadłam koło niego i zaczęłam:
- Chciałeś porozmawiać.
- Tak. – odstawił szklankę na stolik – Przepraszam za ten wyjazd. Nie powinienem był. Nie gniewaj się, proszę.
- Ty naprawdę myślisz, że jestem zła, bo pojechałeś z kumplami na Ibizę? – zaśmiałam się gardłowo.
- No… tak. A nie jesteś?
- Nie przez to, że wyjechałeś, tylko że nic mi nie powiedziałeś. Cholera, Cris! Mogłeś mi chociaż SMS’ a wysłać, żebym się nie denerwowała! Gdyby nie Gerard, umierałabym ze strachu o ciebie! – wydarłam się.
- Przepraszam. To wyszło tak spontanicznie – tłumaczył się.
- Mhm. I nie było tam zasięgu.
- No był…
- No właśnie. Ale stwierdziłeś, że nie ma potrzeby się odezwać. To twoja decyzja i ja ją szanuję.
- Meli, to nie tak. – dotknął mojego kolana, ale natychmiast zepchnęłam jego dłoń – Ja chciałem tylko sobie wszystko poukładać.
- I co? Poukładałeś? To świetnie, bo ja też.
- Doszedłem do wniosku, że nie chcę cię stracić. Kocham cię i nigdy nie przestanę, rozumiesz? – popatrzył na mnie, a ja odwróciłam wzrok, bo nie mogłam znieść bólu w jego oczach.
- Przy drzwiach leży torba z kilkoma twoimi rzeczami. Na stoliczku połóż klucze.
- Co? Ale jak to? Wyrzucasz mnie? – nie wierzył – Zrywasz ze mną?
- To była twoja decyzja. Pokazałeś jak poważnie traktujesz nasz związek – starłam spływającą po policzku łzę.
- Ale, Kochanie…
- Nie mów tak do mnie. Idź i daj mi spokój – podszedł do drzwi i złapał za klamkę.
- Chcę, żebyś wiedziała, że przedłużyłem kontrakt na dwa kolejne sezony. Zrobiłem to dla ciebie.

            I wyszedł. A ja osunęłam się po ścianie i rozryczałam jak głupia. Nie docierało do mnie, że właśnie straciłam faceta mojego życia. Nie przestałam go kochać – co to to nie. Ale tak chyba musiało być. Czy aby na pewno podjęłam słuszną decyzję w kwestii wyjazdu? Czy był sens pozostawać w stolicy Katalonii? Czy był sens żyć?



***
Już niedługo wszystko zacznie się wyjaśniać.
Tylko czy teraz już nie jest za późno, by poskładać to do kupy?
Jak myślicie? Piszcie. :)
Buziaki <3

sobota, 20 czerwca 2015

Rozdział 40

            Cały weekend przespałam. Płakałam i spałam na zmianę. Co ja sobie myślałam? Wiedziałam dobrze, że przyjechałam tylko na rok. Nie powinnam była się wiązać z Tello. Gdybym odrzuciła go na początku, nie cierpiałby tak bardzo. Moje cierpienie to zupełnie coś innego. Dla mnie liczył się przede wszystkim on. I świadomość, jaki ból mu sprawiłam. Co prawda nie zerwaliśmy, ale on się ani słowem nie odezwał. Gdyby nie Alba, nie wiedziałabym nawet, że już szczęśliwie wylądowali. To nie tak miało być. Dlaczego życie było takie okrutne? Zawsze musiało skrzywdzić, zabrać wszystko.
            W poniedziałek udałam się do dziekanatu oddać moją pracę, a potem zrobiłam zakupy i znowu zaszyłam się w łóżku. Zabrałam ze sobą jedynie wielkie pudło lodów Manhattan. Wyciszyłam telefon, bo nie chciałam z nikim rozmawiać. Wiedziałam, że zawaliłam po całości. Zawiodłam ukochanego faceta. I tak bardzo za nim tęskniłam. Włączyłam cichutko radio i się położyłam. Ci ludzie to naprawdę mieli wyczucie czasu, bo akurat zaczęła się ckliwa piosenka:
”I always needed time on my own
I never thought I'd need you there when I cry
And the days feel like years when I'm alone
And the bed where you lay is made up on your side

When you walk away I count the steps that you take
Do you see how much I need you right now?

When you're gone
The pieces of my heart are missing you
When you're gone
The face I came to know is missing too
When you're gone
All the words I need to hear
To always get me through the day
And make it okay
I miss you

I've never felt this way before
Everything that I do reminds me of you
And the clothes you left, they lie on my floor
And they smell just like you, I love the things that you do

When you walk away I count the steps that you take
Do you see how much I need you right now?

When you're gone
The pieces of my heart are missing you
When you're gone
The face I came to know is missing too
When you're gone
All the words I need to hear
To always get me through the day
And make it okay
I miss you

We were made for each other
Out here forever
I know we were
Yeah, yeah

And all I ever wanted was for you to know
Everything I do I give my heart and soul
I can hardly breathe, I need to feel you here with me, yeah

When you're gone
The pieces of my heart are missing you
When you're gone
The face I came to know is missing too
When you're gone
All the words I need to hear
Will always get me through the day
And make it okay
I miss you”

***

Koło piętnastej ktoś zadzwonił do drzwi. Niechętnie zwlokłam się z mojego legowiska i poszłam otworzyć. W drzwiach stał Carles. Wpuściłam go do środka, a sama wróciłam do sypialni.
- Nie odzywałaś się, więc postanowiłem cię odwiedzić. – przysiadł na krawędzi łoża – Ale widzę, że sprawa jest poważniejsza niż się podziewałem. Mów szybko, o co chodzi. – skrzywiłam się, ale wszystko z siebie wyrzuciłam – Będzie dobrze. On jest teraz na zgrupowaniu, ale za tydzień wróci i jestem pewien, że wtedy sobie wszystko wyjaśnicie.
- Nie wiem, Carles. To się wszystko już tak pokomplikowało – schowałam twarz w dłoniach.
- Mel, a ty w ogóle chcesz wyjeżdżać?
- Nie wiem – wyszeptałam, a on mnie po prostu przytulił. Rozpłakałam się w jego ramionach.
            Puyol posiedział troszkę ze mną, pooglądaliśmy jakąś telenowelę brazylijską i pomilczeliśmy. Nie naciskał, nie chciał mnie męczyć zbędnymi pytaniami. Chciał mi tylko dotrzymać towarzystwa. Martwił się o mnie. W końcu traktował mnie jak rodzinę…

***

Tydzień później…
            Od pewnego czasu słabiej się czułam. Pewnie musiałam się gdzieś przeziębić. Masakrycznie bolały mnie głowa i brzuch. Na dodatek denerwowałam się, bo już wczoraj chłopcy mieli wrócić ze zgrupowania, a Cristian się wcale nie odezwał.
            Włączyłam jedną ze składanek od Lary i wsłuchiwałam się uważnie w słowa piosenki zespołu Pectus:
„To był sen, piękny sen
W Barcelonie, w Sant Andreu
Coś mi mówi: ”Życie zmień!”
Tylko słońce, wino, śpiew
W sercu pusto, nie ma nic
To, co było, miało być
Tylko przyjaźń, która trwa
W Barcelonie, bliżej gwiazd

Szczęście jest tak bardzo blisko
Jeśli tego chcesz
Marzeniami zbuduj przyszłość
Swój własny los

To był sen, piękny sen
W Barcelonie, w Sant Andreu
Czy panie mają wspólny cel?
Komu kłamstwo? Komu w śmiech?
Trzeba mocno wierzyć, że
Miłość najważniejsza jest
Bliżej słońca, bliżej gwiazd
Tutaj wszystko może się stać

Szczęście jest tak bardzo blisko
Jeśli tego chcesz
Marzeniami zbuduj przyszłość
Swój własny los

To był sen, wspomnień sen
O Barcelonie, w Sant Andreu
Nowa miłość liczy się
Może była, może nie
W kieszeniach tylko grosze trzy
Których nie zabierze nikt
Przyjaźni, co w gałęziach gra
W Barcelonie, bliżej gwiazd

Szczęście jest tak bardzo blisko
Jeśli tego chcesz
Marzeniami zbuduj przyszłość
Swój własny los…”
            Musiałam się przewietrzyć, więc poszłam na spacer do pobliskiego parku. Już wiedziałam, jaką decyzję powinnam podjąć i co zrobić – tu było moje miejsce na ziemi. Szłam sobie spokojnie, kiedy nagle wpadł na mnie wysoki mężczyzna w stroju do biegania. Pewnie wybrał się na poranny jogging. Podniosłam oczy do góry, żeby mu się przyjrzeć i nie wierzyłam!
- Piqué?! – zdziwiłam się – Co ty tutaj robisz? Nie powinieneś być z reprezentacją?
- Hej, Meli. – uściskał mnie – Nie, wróciliśmy wczoraj przed 14:00.
- Aha, dobrze wiedzieć. – mruknęłam – Wszyscy wrócili? – ledwo przeszło mi to przez gardło.
- Tello pojechał z Marciem, Munirem, Sergim Roberto i Koke na Ibizę, bo teraz mamy trochę wolnego. – zmierzył mnie – Nie wiedziałaś?
- Nie. Cris nie odzywał się od naszej kłótni. Dzwoniłam do niego kilka razy, ale nie odbierał, więc myślałam, że jak sobie wszystko przemyśli, to się odezwie. – westchnęłam – Ale najwyraźniej już sobie wszystko przemyślał. No nic, dziękuję, że mi powiedziałeś. Przynajmniej nie muszę się już zamartwiać, czy wszystko jest ok. To ja już pójdę. Ucałuj Shaki i chłopców.
- Poczekaj, - chwycił mnie za ramiona - dobrze się czujesz? Jakoś niewyraźnie wyglądasz… - zmartwił się.
- Wszystko w porządku. Złapałam chyba jakiegoś wirusa. Trzymaj się, pa – pomachałam mu na pożegnanie.

***

            Czyli to już koniec. Pojechał na Ibizę z kumplami, żeby się zabawić. I nic mi o tym nawet nie wspomniał. Miał gdzieś mnie i moje uczucia, nerwy. Już go najwyraźniej nie obchodziłam. Mógł mnie przynajmniej poinformować, że czas zakończyć ten związek. Ale czego ja się spodziewałam? No, ale mógł chociaż zadzwonić!

            I tak zawiozę do Polski papiery, a potem wrócę do Barcelony. Mam tu też przecież przyjaciół. Tak. To już postanowione. Chciałam zacząć tu nowe życie i proszę bardzo. Zacznę je. I miałam gdzieś to, że bez kochającego faceta u boku. Najwyraźniej byłam skazana na samotność. Trudno. Z losem się nie dyskutuje.




***
Kochani, dobiliśmy do czterdziestki! :D
Chciałabym w tym miejscu podziękować wszystkim,
którzy czytają tę historię i zostawiają tu po sobie ślad.
Koniec coraz bliżej, ale spokojnie - jest przecież jeszcze drugi blog. ;)
A i opo z Neymarem ma się dobrze, hehe :)
Ok, ja spadam. Do następnego.
Buziaki dla wszystkich ;*

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Rozdział 39

            Weszłam do sekretariatu znajdującego się w pięknym, starym budynku. Podeszłam do pani Isabel i powiedziałam, że miałam się stawić.
- Tak, tak. Dziekan zaraz przyjdzie – powiedziała.
- Dziekan? A nie mogę po prostu podpisać tego papierka i wracać do domu?
- To nie tylko jeden papierek. Jeden papierek byłby, gdybyś była naszą normalną studentką, a z wymianą studencką wiąże się dużo innych formalności.
- Ach, no tak. Zapomniałam.
- Zapomniałaś, że jesteś u nas na wymianie? – popatrzyła na mnie podejrzliwie spod tych swoich wiekowych oprawek.
- Aż wstyd się przyznać, ale tak. – oblałam się rumieńcem – Studiowałam po katalońsku, więc wszyscy porozumiewaliśmy się w jednym języku. Znalazłam przyjaciół, przywiązałam się do tego miejsca i jakoś tak zapomniałam, że ja tu tak naprawdę nie mieszkam…
- No cóż. Bywa. To piękne miasto i nie dziwię się, że się w nim zakochałaś. I coś mi się wydaje, że nie tylko w nim – uśmiechnęła się serdecznie, a wtem do sekretariatu wpadł dziekan.
- Panienka Melitta Lam. Proszę za mną. – wskazał ręką na drzwi – No więc tak… Jako, że zanim do nas przyjechałaś, zaliczyłaś dodatkowy semestr, żeby zakończyć edukację razem z wymianą studencką, co swoją drogą jest nie lada wyczynem, - posłał mi promienny uśmiech – to bronić się będziesz 10 czerwca jako jedna z pierwszych. Oczywiście jeśli dostanę w poniedziałek twoją pracę.
- Oczywiście. Mam już wszystko przygotowane, więc spokojnie.
- Powinnaś się cieszyć z terminu, ponieważ, jak zapewne wiesz, w czerwcu zaczynają się Mistrzostwa Europy w piłce nożnej i niektórzy daliby się pokroić, żeby obronić się przed tą imprezą. Cała Hiszpania będzie śledziła te Mistrzostwa. Sprawa honoru.
- Domyślam się i też mam zamiar kibicować.
- Komu? Polsce?
- Szczerze wątpię, żebyśmy wyszli z grupy, ale pewnie będę trzymać za nich kciuki, bo taki już los Polaków. – zaśmiałam się – Ale w roli faworytów widzę La Furia Roja.
- Czyżbyśmy zaszczepili w tobie hiszpańską krew? – uśmiechnął się szeroko.
- Powiedzmy. Mój chłopak by mnie chyba zabił, gdybym im nie kibicowała.
- Prawdziwy fan piłki nożnej?
- Poniekąd. Nie wyobraża sobie życia bez reprezentacji.
- Ok. No to tak… Tutaj muszę mieć panienki autograf. – pokazał palcem wykropkowane miejsce – I zaraz po obronie musi się panienka udać do sekretariatu po zabranie papierów i w przeciągu maksymalnie tygodnia złożyć je w swoim dziekanacie, żeby wydali panience dyplom.
- To… Jak to? Czyli muszę praktycznie natychmiast po obronie opuścić Katalonię?
- Tak. Dyplom inżynierski jest przecież potrzebny do złożenia dokumentów na studia drugiego stopnia. Mam nadzieję, że będzie panienka kontynuować naukę w Polsce?
- Tttak. – wycedziłam w końcu – Mam taką nadzieję… - powiedziałam bez przekonania.
- Wiesz, że jesteś bardzo zdolna i widzę w tobie potencjał, więc szkoda by było, gdybyś skończyła jedynie z tytułem inżyniera. – zaprzestał formalnego języka - Magisterium to tylko trzy semestry. To chyba nie długo, prawda?
- Tak, ma pan rację. Czy to już wszystko? Mogę iść?
- W zasadzie tak… Panienko Lam, czy coś się stało? – spytał podejrzliwie.
- Po prostu nie chciałabym opuszczać tego miasta – oczy mi się zaszkliły.
- Cóż, wiedziałaś, że spędzisz tu tylko dwa semestry. A teraz przepraszam, ale mam ważne spotkanie.
- Do widzenia.

***

            Opuszczając mury uniwersytetu byłam w totalnej rozsypce. Jak ja mogłam do cholery zapomnieć, że przyjechałam tu tylko na jeden rok akademicki?! Tak, kompletna idiotka to ja. Co ja teraz zrobię? Należałoby wrócić. Dziekan ma rację. To tylko 3 semestry… Ze łzami w oczach pobiegłam do mieszkania – jeszcze mojego.

***

            Koło szóstej przyszedł do mnie Cristian. Udawałam, że wszystko jest ok. Ale on też był jakiś nieobecny. Oglądaliśmy serial, ale chyba tak naprawdę nie wiedzieliśmy, co się działo na ekranie. Żadnego z nas to nie obchodziło. A w powietrzu unosiło się napięcie.
- Musimy porozmawiać – wypaliliśmy w tym samym momencie.
- Mów pierwszy. Ja mogę poczekać – zachęciłam.
- No dobra. No to jest sprawa. Bo mi się kończy kontrakt i byłem dzisiaj na spotkaniu… - podrapał się po głowie, był zakłopotany – Dostałem ofertę z Manchesteru i Porto. Nie chciałem podejmować tej decyzji sam, bo wybranie któregokolwiek z tych klubów wiąże się z przeprowadzką, a ja nie wiem, czy ty chciałabyś się przenosić… Pomyślałem, że powinniśmy to wspólnie obgadać, bo w końcu jesteśmy razem. – położył dłoń na moim kolanie – Oczywiście, jeśli tylko zechcesz, mogę przedłużyć umowę z Barçą. Zrozumiem, jeśli nie będziesz chciała się przeprowadzać. – ścisnął delikatnie moją nogę – To jak? Co robimy? – próbował się uśmiechnąć.
- Rób, co uważasz za słuszne. – odwróciłam głowę, bo łzy zbierały mi się pod powiekami – To przecież twoja kariera. A poza tym, ja w przyszłym sezonie i tak pewnie będę już w Polsce – wyszeptałam, a on złapał mnie za brodę i sprawił, że patrzyliśmy sobie prosto w oczy.
- Co? Możesz mi to jakoś wytłumaczyć? Bo ja chyba nie rozumiem…
- A co tu jest do rozumienia? Dziesiątego czerwca mam obronę pracy, a tydzień później muszę się już stawić w dziekanacie we Wrocławiu. Moja wymiana studencka dobiega końca, Cris.
- Ale… Nie możesz mi tego zrobić! Nie możesz mnie zostawić! Ja cię kocham! – podniósł się wściekły z siedziska.
- Wiem, ale to niczego nie zmienia. Oboje wiedzieliśmy, że to tylko rok.
- A nie możesz studiować tutaj?
- Nie. Nie mam odpowiedniej matury ani certyfikatu.

- I co?! Tak po prostu wyjedziesz i mnie zostawisz?! Do cholery! To nie tak miało być! – złapał się za głowę i wyszedł z mieszkania, trzaskając drzwiami. I nie wrócił.




***

TA DAAAAAM!!! ;D
Jak myślicie? Co będzie dalej?
Piszcie, komentujcie, pytajcie, dodawajcie motywacji. ;*