poniedziałek, 23 lutego 2015

Rozdział 8

            Nazajutrz rano obudziłam się w świetnym humorze. Troszkę tym zadziwiłam moją przyjaciółkę, bo myślała, że będę dalej przeżywać wczorajszą kłótnię. Ale postanowiłam niczego nie rozpamiętywać. Ja nie byłam niczemu winna. To Andrzej i Łukasz mają jakąś paranoję albo obsesję. Poza tym, dzisiaj miała być impreza i miałam zamiar się na niej świetnie bawić. Musiałam wykorzystać te trzy ostatnie dni w Katalonii na maxa. Nie obchodziło mnie zdanie tych dwóch debili, którzy udawali moich starszych braci. A niech się obrażają, jak chcą! Teraz liczyłam się tylko ja. Czas na odrobinę egoizmu.
            Poszłyśmy na śniadanie do pobliskiej kawiarni, ponieważ żadna z nas nie miała jak na razie ochoty widzieć się z naszymi kumplami. Tak naprawdę to Larysa chyba miała do nich większe pretensje niż ja sama. I za to ją kochałam. Wskoczyłybyśmy za sobą w ogień. Dawno temu obiecałyśmy sobie, że będziemy dla siebie najważniejsze i nic ani nikt nas nigdy nie rozdzieli.
            Po dawce kalorii i kofeiny udałyśmy się na zakupy. Chciałyśmy się jeszcze raz przejść po tych wszystkich pięknych butikach. Oczywiście nie mogłyśmy przepuścić wyprzedaży w jednym z markowych sklepów. Tak więc wróciłyśmy do hotelu bardzo zadowolone i jednocześnie obładowane torbami. Ja kupiłam sobie 2 koszulki, szorty, trampki i sandałki na szpilce, a Lara jeansy, spódniczkę i dwie sukienki.
            Obiad zjadłyśmy na mieście, toteż po przekroczeniu progu naszego pokoju, kolejno wzięłyśmy prysznic i powoli zaczęłyśmy się szykować na wieczorne wyjście. Ja postawiłam na beżowy manicure z czarnym wykończeniem, czarne szorty od Kate Moss dla Top Shopu, czarną koszulkę z napisem „Every woman is a rebel” i czarne, skórzane slip-ony.

Z kolei Lara wybrała jeansowe szorty, jeansową koszulę bez rękawków, szare trampki i graficiarski, wielokolorowy manicure. Ja zostawiłam moje długie włosy rozpuszczone, tylko dodatkowo podkreśliłam fale, a moja blondyna zaplotła sobie wariackie warkocze.


Piętnaście po szóstej byłyśmy już gotowe. Wypiłyśmy jeszcze kawę, zabrałyśmy telefony i klucz od pokoju, po czym wyszłyśmy, wsiadłyśmy do windy i zjechałyśmy do holu. Tam już czekali na nas chłopcy. Ucieszyli się nasz widok. Chyba im ulżyło.
- No hej – przywitałam się z nimi, nie wyrażając przy tym żadnych uczuć.
- Cześć, piękne – uśmiechnął się Luki, podszedł do swojej dziewczyny i namiętnie ją pocałował.
- Siema. – rzucił Andrew – Melisa, możemy porozmawiać? – nigdy tak do mnie nie mówił.
- A o czym? – udawałam niewiniątko, niech się trochę pomęczy.
- No o wczorajszym. – powiedział nieśmiało – Słuchaj, chciałem cię bardzo przeprosić. To nie tak miało wyglądać. Zrozum, że ja się o ciebie martwię, zresztą Luki też. Jesteś dla nas jak młodsza siostra i przyjeżdżając tu, zgodziłem się wziąć za ciebie odpowiedzialność. A ty mi tu takie rzeczy odwalasz. Wychodzisz sobie gdzieś z jakimś nowopoznanym Hiszpanem…
- Andrzej, - przerwałam jego wywód – ja jestem dorosłą, w pełni odpowiedzialną za siebie sobą. Wiedziałam, że nic mi się nie stanie. Może to głupie, ale od razu poczułam, że to może być świetny przyjaciel. Jest miły, mądry, zabawny, kochany. Nie masz się czym martwić. Zrozum to w końcu!
- Och, no dobra. Niech ci będzie. Ale i tak będę miał na was oko. Nie pozwolę, by ktokolwiek cię skrzywdził.
- Dobra! Już! Koniec! Impreza nam ucieknie! – powiedział Łukasz i wyszliśmy z hotelu.

***

            Na plaży było już mnóstwo ludzi. Alkohol lał się strumieniami. Muzyka była głośna, ale aż się prosiło, żeby tylko zacząć tańczyć. Nie myśląc zbyt wiele, pociągnęłam Larę i ruszyłyśmy na piaszczysty „parkiet”. Poruszałyśmy się w rytm muzyki, kiedy wszyscy w koło zaczęli śpiewać refren:
„That girl’s a trip,
A one way ticket.
Takes you miles high, so high,
'cause she’s got that one international smile.
Catch her if you can.
Yeah, she's so in demand.
Takes you miles high, so high,
'cause she’s got that one international smile.”
            Ludzie wariowali, a my się strasznie zmęczyłyśmy. Stwierdziłyśmy, że czas na przerwę. Poszłyśmy więc w stronę baru, gdzie siedzieli nasi przyjaciele. Wypiłyśmy po szklance wody z cytryną i usiadłyśmy na hokerach. Po chwili poczułam wibrację w kieszeni. Dostałam SMS’ a. Nadawcą był nie kto inny jak Cristian.
„Ja już jestem na plaży. Zaraz pojawię się przy barze. Nie uciekaj mi tylko :D”
Bezwiednie się uśmiechnęłam, co nie uszło uwadze Lary.
- Coś się stało? – zapytała rozbawiona.
- Cris tu zaraz będzie, więc, chłopcy, – wskazałam na nich – proszę was, nie róbcie siary, ok? – w odpowiedzi jedynie pokiwali mi twierdząco głowami.
            Chwilę później zauważyłam w tłumie ludzi przystojnego bruneta, podążającego w moją stronę. Świetnie się prezentował. Co jak co, ale nie można było mu odmówić tego, że jest nieziemsko przystojny.
- Hej, Mel! – przywitał się ze mną serdecznie, a ja go przytuliłam.
- Cześć, Cris. A to są właśnie moi przyjaciele. Kochani, poznajcie Cristiana. – wskazałam na niego – A to jest Lara, Andrew i Luki.
            Panowie podali sobie dłonie, ale chyba jeszcze nie do końca do nich docierało, że stoi teraz przed nimi świetny piłkarz ich ulubionej drużyny – Cristian Tello…  Wydawali się być zbici z tropu.
- Too… Mieszkasz w Barcelonie, tak? – zaczął speszony Andrzej.
- Tak. – uśmiechnął się serdecznie – Jestem Katalończykiem.
- Ahaaa…. – upił łyk zimnego piwa.
- Melisa, do cholery! Dlaczego nie powiedziałaś, że spotykasz się z Cristianem Tello?! Z tym Tello – podkreślił mocno przedostatnie słowo Łukasz.
- Po pierwsze: my się tylko przyjaźnimy. – zaczęłam spokojnie, zerkając niepewnie na piłkarza, bo nie wiedziałam, czy nie jest jeszcze za wcześnie, by określić naszą relację tym mianem – Po drugie: przecież to jest normalny facet. A po trzecie: i tak byście mi nie uwierzyli – pokazałam Polakom język.
- Ale…
- Bała się, że nie będziecie jej odstępować na krok, bo jesteście w stosunku do niej bardzo opiekuńczy. A, nie okłamujmy się, piłkarze zazwyczaj nie są pokazywani w dobrym świetle – wtrącił się Cris.
- Dobra, koniec tych smętów. Przyszliśmy tu przecież na imprezkę! Ludzie ogarnijcie się, zostały nam tylko 2 dni w tym raju. Musimy je wykorzystać! Chodź Melka! – chwyciła mnie za nadgarstek Larysa i zaciągnęła do tańca. Byłam jej wdzięczna za wybawienie. Tym razem leciała piosenka Iggy Azalea’y „Black Widow”. Przetańczyłyśmy jeszcze ze dwie nuty, kiedy podeszli do nas chłopcy. Luki porwał do tańca swoją dziewczynę, a mnie Tello.
Wariowaliśmy w tłumie w najlepsze, kiedy facet na scenie zaczął śpiewać przebój Sama Smitha „Stay with me”. Chciałam iść usiąść, ale wysoki brunet przyciągnął mnie do siebie, delikatnie objął w talii i zaczęliśmy się kiwać w takt pięknej ballady. Nieśmiało założyłam ręce na jego karku. Trwaliśmy tak, nieco w siebie wtuleni. Matko, jakie on miał prześliczne oczy… Mogłabym w nich zatonąć. Boże, dziewczyno! Ogarnij się!
- Wiesz, Mel, tak sobie pomyślałem… Chociaż nieważne – urwał.
- No mów, jak już zacząłeś. – zachęcałam – O co chodzi?
- Bo tak sobie pomyślałem. Ale jeśli nie chcesz, to ok.
- Ale Cris. Skąd mogę wiedzieć, czy chcę czy nie, jeśli nie wiem o co chodzi?
- No w niedzielę jest mecz na Camp Nou. Gramy z Granadą i pomyślałem, że może mielibyście ochotę przyjść? Załatwiłbym wam bilety…
- A to nie byłby dla ciebie problem?
- No coś ty. – odparł żywszy – Bardzo bym się ucieszył, jeśli siedziałabyś na trybunach. No a po meczu moglibyśmy się spotkać i pożegnać jak należy.
- Hmm… - udałam, że się zastanawiam – To chyba dobry pomysł. W końcu na lotnisku wzbudziłbyś niemałą sensację, a tak… No, ja się zgadzam. Nie wiem jak oni – wskazałam głową na moich przyjaciół siedzących z drinkami w dłoniach.
- Postaram się ich przekonać – szepnął mi na ucho, a mnie przeszły ciarki.
            Piłkarz poinformował moich towarzyszy o planach na jutrzejszy dzień. Zgodzili się bez dwóch zdań, bo Katalończyk obiecał miejsca w jednym z lepszych sektorów. Koło jedenastej wieczorem odprowadził nas do hotelu. Pożegnaliśmy się czułym uściskiem i poszłam wziąć orzeźwiający prysznic. Potem ułożyłam się w łóżku i próbowałam zasnąć, gdy nagle usłyszałam głos mojej psiapsiółki.
- Wiesz, dawno nie widziałam cię takiej szczęśliwej.
- Jak to? Przecież ja zawsze jestem radosna. No, może z małymi wyjątkami – obróciłam się na bok, by widzieć moją rozmówczynię.
- No niby tak, ale mi chodzi o inny rodzaj radości. Zrozum, ostatni raz tak tańczyłaś i się zachowywałaś z Błażejem na mojej domówce w czasie ferii zimowych… - zorientowała się, że chyba powiedziała trochę za dużo.
- Lara, daj spokój, to już zamknięty rozdział. Rozstaliśmy się, uznaliśmy, że tak będzie lepiej. Po prostu nie przetrwaliśmy próby czasu. – obróciłam się na drugi bok – Dobranoc.
- Jak wolisz. Dobranoc – w końcu odpuściła.




CZYTASZ=KOMENTUJESZ
***

No hej :D
Przychodzę do Was z kolejnym rozdziałem
tej historii, która mam nadzieję,
że się komuś podoba. ;)
Rozdział może nie jest zbyt długi,
ale muszę Was uprzedzić,
iż niestety kilka kolejnych będzie krótszych.
Jednak, żeby Wam to w jakiś sposób wynagrodzić,
postaram się dodawać wpisy częściej.
Będzie Wam to odpowiadało?
Piszcie, co sądzicie.
Kooooocham <3
PS Dziękuję za ponad 1500 wyświetleń ;**

środa, 18 lutego 2015

Rozdział 7

            Kolejne dni minęły mi i moim przyjaciołom spokojnie. Słodko leniuchowaliśmy na plaży, odwiedziliśmy jeszcze parę ciekawych miejsc, byliśmy też raz na imprezce w jednym z modniejszych w mieście klubów. Ku naszemu niezadowoleniu czas bardzo szybko płynął. W następny poniedziałek o 7:00 rano mieliśmy mieć odprawę do Polski, a tak bardzo nie chciało nam się wracać…

***

            We wtorek wybrałam się na spacer z moim nowym katalońskim przyjacielem. W środę spotkaliśmy się po jego treningu. Cristian twierdził, że ma dla mnie jakąś nowinkę. Zarzuciłam plażową sukienkę maxi od VIX we wzorki oraz płaskie sandałki. Mieliśmy się spotkać w barze przy plaży. Przyszłam chwilę przed czasem, więc postanowiłam zamówić sobie Blue Curaçao.
- Hej, piękna – usłyszałam za plecami aksamitny głos, który poznałabym dosłownie zawsze i wszędzie.
- Hej, przystojniaku! – odwzajemniłam komplement – No, co takiego ważnego chciałeś mi powiedzieć?
- Widzę, że już sobie coś zamówiłaś?
- Przyszłam troszkę wcześniej, ale nie zmieniaj tematu – dźgnęłam go palcem w żebra.
- Piwo poproszę – zwrócił się do barmana.
- Tylko mi się tutaj nie rozpij przypadkiem – zaśmiałam się.
- Spokojnie. Nie musisz się o mnie martwić – posłał mi jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów.
- No wiesz, nie chcę później czytać w gazetach, że znany piłkarz został wyrzucony z treningu albo jeszcze lepiej – z drużyny, bo przyszedł nietrzeźwy.
- Och, daj spokój. Ty też pijesz – wskazał na mój kieliszek.
- Ale, Cris! Ja mam wakacje! Ale chyba odeszliśmy od sedna sprawy. Chciałeś mi coś powiedzieć?
- Tak. – wziął łyk swojego trunku – W piątek jest impreza na plaży. Głośna muzyka, drinki, mnóstwo ludzi. Takie typowe barcelońskie szaleństwo. Ja się wybieram i pomyślałem, że mogłabyś zabrać swoich przyjaciół… Co ty na to? – spytał odrobinkę niepewnie.
- A o której to się zaczyna?
- O 18:00 i trwa dopóki ludzie się nie rozejdą. Ale można przyjść w każdej chwili. Ja będę dopiero koło 20:00. – po chwili milczenia dodał – No i w końcu byłaby okazja, żeby nas sobie przedstawić…
- Ok. W takim razie jak się pojawisz, to daj znać, ale znając Andrew i Lukiego, to pewnie będziemy gdzieś w pobliżu baru.
            Rozmawialiśmy jeszcze trochę, przeszliśmy się plażą aż w końcu Tello odprowadził mnie do hotelu. Obiecałam mu, że jak tylko moi towarzysze podejmą decyzję co do planowanego wyjścia, od razu dam mu znać. Pożegnaliśmy się i wbiegłam po schodach na górę, bo nie chciało mi się czekać na windę. Nazajutrz postanowiłam pogadać z chłopakami.

***

- Siema, dziubaski! Co tam? – przywitałam serdecznie moich przyjaciół.
- A nic, a ty co taka radosna? – spytał podejrzliwie  Andrzej.
- Em… Cóż, pomyślmy… Jest lato, skończyłam liceum, właśnie przeżywam najdłuższe wakacje mojego życia, a na dodatek jestem w przepięknej Barcelonie z moimi przyjaciółmi. – usiadłam koło Lary na kanapie i dodałam po chwili – A jakby tego było mało, to niedługo na plaży jest świetna impreza i tak sobie pomyślałam, że może mielibyście ochotę się tam ze mną przejść?
- A co to za impreza i skąd o niej wiesz? – drążył Łukasz.
- No wiesz, głośna muzyka, tańce, alkohol, dużo ludzi…
- Mhm. A teraz odpowiedz na drugą część mojego pytania.
- Nie wiem, o czym mówisz – szłam w zaparte.
- Dobra, Melisa. Często wychodzisz gdzieś bez nas, wracasz uśmiechnięta, zadowolona. Cały czas z kimś piszesz…
- Nie przesadzaj, nie cały czas! – weszłam mu w słowo.
- Ok, nieważne. Po prostu mam jakieś dziwne wrażenie, że coś, a raczej ktoś się za tym kryje – tłumaczył zawzięcie.
- Ale ty jesteś upierdliwy… Nie mam pojęcia, jak Lara z tobą wytrzymuje!
- Nie zmieniaj tematu! – zaczynał się wściekać.
- Luki ma rację. To wszystko jest podejrzane. Masz mi w tym momencie powiedzieć prawdę! Do cholery, ja przyjechałem tu po to, żeby mieć cię na oku i żeby nic ci się nie stało, a ty takie numery odwalasz. Melka, nie poznaję cię! Od kiedy rozstałaś się Błażejem, zmieniłaś się! – wiedział, że trafił w mój czuły punkt. W końcu nie wytrzymałam.
- Dobra. To prawda, że poznałam pewnego Katalończyka, z którym szybko złapałam kontakt i obecnie świetnie się dogadujemy. Nie znam go długo, ale moim zdaniem to świetny materiał na przyjaciela. Nie mówiłam wam o tym wcześniej, bo bałam się waszej reakcji. Wiedziałam, że wy dwaj nie będziecie tym zachwyceni i pewnie zrobicie mi awanturę, co w efekcie całej naszej paczce zepsuje wakacje. I tak, to Cristian powiedział mi o tej imprezie i poprosił, żebym was ze sobą zabrała, ponieważ bardzo chce was poznać. Czy moglibyście mi więc nie robić obciachu i zachowywać się przy nim przyzwoicie? Mam na myśli ciebie Andrew i ciebie Luki – wskazałam ich palcem.
- Czyś ty zwariowała?! – wydarł się na mnie „Gołota” – Spotykasz się sam na sam z jakim nieznajomym obcokrajowcem?! Nie no, trzymajcie mnie!
- Widzicie! Właśnie dlatego nie chciała wam o niczym mówić. Wy się zachowujecie w stosunku do niej jak jakaś pieprzona policja czy coś takiego! Kiedy do tych waszych zlasowanych alkoholem mózgów w końcu dotrze, że ona jest pełnoletnią, odpowiedzialną osobą? Choć raz moglibyście sobie odpuścić. – zrzuciła ze swojego ranienia rękę Łukasza, po czym wstała z kanapy i wyciągnęła w moją stronę dłoń – Ja oczywiście z tobą pójdę na tę imprezę, a teraz chodź już do naszego pokoju, bo mam ich po dziurki w nosie.
            I wyszłyśmy. Zostawiłyśmy ich samych w pokoju. Dałyśmy im czas na przemyślenie sobie tego wszystkiego. Szczerze mówiąc, miałam nadzieję, że przejrzą w końcu na oczy i dadzą mi spokój. To naprawdę było frustrujące. Niby byłam na wakacjach z przyjaciółmi, a czułam się gorzej niż pod opieką rodziców, którzy z kolei nie dali nam wyboru. Postawili ultimatum – albo pojadą z nami jacyś odpowiedzialni chłopcy, albo my nigdzie nie pojedziemy. A jako że finansowali nasz wyjazd, nie miałyśmy zbyt dużego pola do manewru.
- Pieprzeni gówniarze! Egoiści! Idioci! Cholerni studenci, którym wydaje się, że są… - wyrzucała z siebie słowa jak pociski, ale nagle przerwałam jej wywód.
- Daj spokój. – westchnęłam głęboko – Wiedziałam, że tak będzie. Dlatego nie chciałam ich o tym informować.
- To dlaczego wypaliłaś z tą imprezą? – zapytała ze słyszalnym w głosie zainteresowaniem.
- Bo już od kilku dni Tello mi truje, że tak bardzo chciałby was poznać. Wiesz, że on pomyślał, że ja się go wstydzę?
- Tylko dlatego, że nam go nie przedstawiłaś?
- Mhm – rzuciłam się na zaścielone łóżko.
- Jemu chyba naprawdę na tobie zależy – powiedziała niepewnie.
- Wiesz, ufam mu i wiem, że mogę zawsze na niego liczyć. To takie dziwne uczucie, gdy znasz kogoś kilka dni, a wydaje ci się jakbyście znali się od zawsze…
- No u ciebie to jest nie lada wyczyn. Zwłaszcza, że ty jesteś zwykle bardzo nieufna, a w szczególności w stosunku do facetów.
- Masz rację, to dziwne. Ależ ja jestem dziwna! – zaśmiałyśmy się.
- Mam przyjaciółkę wariatkę! – po chwili ciszy dodała – Wiesz, co?
- Niee.
- Nie dodałam jeszcze dzisiaj żadnej naszej fotki – ułożyła usta w podkówkę.
- Chodź na balkon, musimy to nadrobić. – złapałam jej szczupły nadgarstek i zaciągnęłam na zewnątrz – Zrobimy sobie selfie na tle nocnej Barcelony, co ty na to?
- Mówiłam ci już kiedyś, że jesteś cudowna i najlepsza? – ucałowała mnie z radością w policzek, po czym cyknęła kilka zdjęć.
            Po powrocie do pokoju wybrałyśmy najlepsze i Larysa od razu wrzuciła zdjęcie na swój profil z podpisem: „Dwie silne dziewczyny, które się nigdy nie poddają i miasto, które nigdy nie śpi. ¡Vamos! <3”. Ja poszłam wziąć prysznic, a Lara postanowiła zadzwonić przed snem do swojego chłopaka. Kiedy wyszłam ubranka w czarną koszulę nocną z Batmanem, rozłączyła się. Opadła na łóżko i powiedziała:
- Podobno sobie wszystko przemyśleli i pójdą jutro z nami na imprezę na plaży. – westchnęła – Chcą go poznać. Ale poczekaj… - zastanowiła się chwilę – Ty zdradziłaś im tylko imię, ja nic nie dodałam na ten temat, więc… - urwała.
- Będą zdziwieni, kiedy się skapną, że moim przyjacielem, z którym spędzałam ostatnio tak dużo czasu jest…
- Cristian Tello. – dokończyła za mnie – Nieziemsko przystojny, utalentowany piłkarz Blaugrany. A do tego miły, zabawny i słodki chłopak. – a widząc niezrozumienie na mojej twarzy, dodała – Wywnioskowałam z twoich relacji. Wydaje się być w porządku.
            Wzięłam do ręki komórkę i szybko wysłałam Katalończykowi SMS’ a:
„Hejka, Cris :) Chłopcy się w końcu zgodzili, a Lary nie musiałam nawet przekonywać. Do zobaczenia na plaży. Słodkich snów :D”
            Położyłam się spać, ale nagle zawibrowała mi poduszka.
„Nawet nie wiesz, jak się cieszę. Mam nadzieję, że się nie pokłóciliście? ;)”
Schowałam się pod kołdrą, żeby światełko z komórki nie obudziło mojej współlokatorki i mu odpisałam:
„Była drobna awanturka, ale chyba już im przeszło. Szczerze, to mam gdzieś, co oni sobie pomyślą. Przecież nie robię nic złego. Może w końcu do nich dotrze, że są w stosunku do mnie nadopiekuńczy…”
A po chwili:
„Przykro mi. Spróbuję im to jakoś wytłumaczyć. Nie przejmuj się. Chociaż z drugiej strony rozumiem ich, że się o ciebie troszczą. Kolorowych snów, piękna :D”

Odłożyłam telefon i momentalnie odpłynęłam do krainy Morfeusza. Śniła mi się Barcelona i On…











CZYTASZ=KOMENTUJESZ

*******
Hejka :)
Sama nie wiem, co myśleć o tym rozdziale,
więc chyba najlepiej będzie, jak pozostawię go Waszej ocenie. ;)
Tradycyjnie proszę o komentarze i opinie,
które bardzo mnie motywują. ;*
No to ja zmykam do lekarza. :/
Baj, Słoneczka <3

piątek, 13 lutego 2015

Rozdział 6

            O osiemnastej zaczęłyśmy się zbierać. Nie miałam zamiaru się jakoś zbytnio szykować. Przecież to mecz mojej ukochanej drużyny i uraziłabym jej honor jeśli założyłabym coś innego niż klubową koszulkę, do której dołożyłam krótkie spodenki i tenisówki. Nic więcej nie było mi potrzeba. W barwach Blaugrany czułam się kompletna.
            Mimo że mecz zaczynał się o 20:00, to my postanowiliśmy pojechać tam wcześniej, żeby uniknąć korków i długich kolejek przed wejściem. Ku mojemu zdziwieniu, udało nam się. A po wyjściu na trybuny… Od razu zrobiło mi się ciepło na sercu. Poczułam się, jak w domu. Nie ważne, że już tu byłam, kiedy zwiedzaliśmy stadion. Ale to było zupełnie coś innego. Za chwilę miał się rozpocząć mecz, a ja miałam to zobaczyć na żywo. To niesamowite przeżycie dla każdego kibica. Jednak moje emocje sięgnęły zenitu, gdy zabrzmiały pierwsze nuty „El Cant del Barça”. Ludzie podnieśli się i zaczęli wyśpiewywać kolejne wersy… A ja razem z nimi.
„Tot el camp,
és un clam,

Som la gent blaugrana,
tant se val d'on venim,
si del sud o del nord,
ara estem d'acord, estem d'acord,
una bandera ens agermana.

Blaugrana al vent,
un crit valent,
tenim un nom, el sap tothom,

BARÇA! BARÇA! BAAAARÇA!!!

Jugadors,
seguidors,

Tots units fem força,
són molts anys plens d'afanys,
són molts gols que hem cridat,
i s'ha demostrat, s'ha demostrat,
que mai ningú no ens podrà tòrcer.

Blaugrana al vent,
un crit valent,
tenim un nom, el sap tothom,

BARÇA! BARÇA! BAAAARÇA!!!”

            W końcu sędzia dał znak i mecz rozpoczął się na dobre. Wyjściowa jedenastka dobrze sobie radziła. Już po 5 minutach prowadziliśmy dzięki Neymarowi. Niestety 20 minut później stało się coś bardzo, ale to bardzo przykrego. Zdobywca pierwszej bramki został brutalnie sfaulowany przez defensywnego pomocnika drużyny przeciwnej. Do tego stopnia, że zawodnik z numerem 11 nie mógł podnieść się z murawy. Na te kilka minut na Camp Nou zapanowała totalna cisza. Kibice gospodarzy wstali z krzesełek i nerwowo trzymali się za głowy, chowali twarze w dłoniach. Powrót Brazylijczyka do dzisiejszej gry raczej nie wchodził w rachubę. I stało się.
Medycy znoszą  Złote Dziecko Brazylii na noszach. Do wejścia już się szykuje katalońska „20”. Arbiter wpuszcza go na boisko i wznawia spotkanie. Szybki Xavi już 120 sekund później zdobywa kolejnego gola dla Barçy. Nasza defensywa skutecznie odcina przeciwnika od swojego pola karnego. Zawodnicy są wściekli za ten umyślny faul, ale wyżywają się na piłce – nie chcą rzucać się komuś do gardeł, prowokować nieprzyjemnych sytuacji. Mają nadzieję, że Neyowi nic poważnego nie jest, a teraz muszą się skupić na wygranej.
            Pierwsza połowa kończy się 2:0. Piłkarze udają się do szatni, a z głośników wydobywają się dźwięki jednej z lepszych piosenek OneRepublic.
” I'll be your light, your match, your burning sun,
I'll be the bright in black that's makin’ you run.
And we'll feel alright, and we'll feel alright,
Cuz we'll work it out, yeah we'll work it out.
I'll be doing this, if you ever doubt,
Till the love runs out, 'till the love runs out...”
A ja i Lara, jakby na zawołanie wstajemy zgodnie z miejsc, zaczynamy śpiewać i poruszać się w rytm muzyki. Po prostu zachowujemy się jak zawsze. Delikatnie mówiąc: wariujemy. Nie obchodzi nas, co mogą sobie pomyśleć ludzie. Nawet nie zauważamy, kiedy zaczynają nas kręcić.



Cristian

            Byliśmy już wszyscy w szatni. Czekaliśmy na jakieś słowa Luisa, ale ten wszedł na luzie do pomieszczenia, był uśmiechnięty. Nigdy jeszcze tak nie wchodził w przerwie meczu.
- Chłopcy, no co ja mam wam powiedzieć? Jest ok, ale wiem, że potraficie lepiej. Najlepiej chyba będzie jak sami zobaczycie ludzi, dla których gramy.
            I jakby nigdy nic włączył nam telewizor. Na ekranie pojawił się widok trybun, na których szalała widownia. A ściślej – dwie piękne dziewczyny tańczyły i śpiewały. Brunetka i blondynka najwidoczniej świetnie się bawiły. Kiedy ta ubrana w klubową koszulkę odwróciła się do kamer, oniemiałem. Natychmiast zauważył to Dani.
- E, chłopie! – dźgnął mnie palcem w żebro – Ziemia do Tello! Co jest? – spojrzał na ekran – Co, zobaczyłeś piękne dziewczyny na trybunach i mowę ci odjęło? Swoją drogą, całkiem niezłe…
- Ja znam tę brunetkę – wypaliłem w końcu.
- Co?! Stary, tylko mi nie mów, że to twoja nowa dziewczyna.
- Nie. To moja przyjaciółka. Poznaliśmy się jakiś czas temu. Jest tu na wakacjach.
- I nie powiedziała ci, że będzie na stadionie?
- No właśnie nie. Ile jeszcze mamy czasu?
- Coś koło 7 minut chyba – poklepał mnie po ramieniu i poszedł się napić.
            Szybko złapałem za telefon i wysłałem jej SMS’ a.
„Ślicznie wyglądasz w naszej koszulce. :D Czemu nie powiedziałaś, że macie bilety na mecz?”
            Chwilę później otrzymałem odpowiedź.
„Powiedziałam przecież, że meczu sobie nie odpuszczę. Dobrze gracie. :D A skąd wiesz, jak wyglądam?”

„Bo trener postanowił nas zmotywować, pokazując, jak piękne mamy kibicki. Od razu cię poznałem. Gdzie siedzisz?”

            Przysłała mi numer swojego miejsca. Teraz już wiedziałem, gdzie w razie czego podbiec.



Melisa

- A ty do kogo tak smarujesz? – zapytała moja ciekawska towarzyszka – Zaraz zacznie się druga połowa!
- Cris nas zauważył. Pokazali im nas, jak tańczyłyśmy.
- Nie no, serio? To oni nigdy wesołych Polek nie widzieli? – zaśmiałyśmy się jednocześnie – Wiesz co? Prawie bym zapomniała – rzekła i wyciągnęła swój telefon.
- Serio?! Nie możesz sobie dzisiaj odpuścić?
- No coś ty? Jestem na Camp Nou na meczu FCB i mam nie zrobić sobie selfie z moją najlepszą psiapsiółką? I nie wstawić go na Insta? Jeszcze nie zwariowałam! No, uśmiech proszę.
            Cyknęła nam chyba z 10 różnych fotek i szczerze mówiąc, to gdyby nie fakt, że sędzia rozpoczyna drugą połowę meczu gwizdkiem, to ona by się chyba nie skapnęła, że już zaczęli grać.
            Nasi chłopcy widocznie stawiali na ofensywę. Cały czas próbowali się przedrzeć w pole karne przeciwnika, bo jego połowy boiska prawie w ogóle nie opuszczali – no może z jednym wyjątkiem jakim był Claudio, stojący w bramce. Budowali akcję za akcją. Długie podania, celne dośrodkowania.
I w końcu po dobrym podaniu Alvesa w 60 minucie Tello pakuje piłkę do bramki. Rozpędza się, biegnie wzdłuż boiska aż w pewnym momencie zatrzymuje się przed LATERAL c/ Maternitat, gdzie siedzimy, podskakuje z radością do góry i posyła całusa w moją stronę.
 Mnie i Larę zatkało. Nasi towarzysze ani nikt inny oczywiście się nie domyślili, że to było do mnie. W sumie ja też nie byłam do końca pewna.
            W dalszej części spotkania gracze Dumy Katalonii nie zwalniali tempa. Akcja za akcją, podanie za podaniem. Kiedy arbiter odgwizdał koniec meczu, wynik był jak najbardziej zadowalający – 8:0. Ludzie zaczęli się rozchodzić, a mój telefon zawibrował.
„Już się przebieram. Będę czekał na ciebie przy bocznym wyjściu. Przyjdziesz? :)”
- Wiecie co? Idźcie. Ja jeszcze spróbuję się dopchać do toalety, ok? – zagadałam do przyjaciół.
- W porządku. Będziemy na ciebie czekać przy parkingu – rzekł Luki.
- Pozdrów go – szepnęła mi na ucho Larysa. Przed nią niczego nie da się ukryć.
            Gdy odeszli, ja zaczęłam się kierować do wcześniej wyznaczonego miejsca. Przystojny brunet z torbą treningową na ramieniu już na mnie czekał.
- Hej! – rzuciłam mu się w ramiona – Cudowna bramka!
- Cześć. – cmoknął mnie w policzek – Tak się cieszę, że byłaś na trybunach! A zauważyłaś, dokąd pobiegłem? – zapytał z cwaniackim uśmieszkiem.
- Nie dało się nie zauważyć, wariacie – uśmiechnęłam się perliście.
- Ta bramka była dla ciebie. Masz pamiętać o niej i o mnie, jak już wrócisz do Polski.
- Będę. A teraz muszę już iść, bo czekają na mnie. No nie patrz tak na mnie!
- Miałem nadzieję, że może pójdziemy świętować zwycięstwo. Poznałabyś moich kumpli z drużyny… - zrobił minę zbitego psiaka.
- Może kiedy indziej. Dobrze wiesz, że wczoraj zabalowałam, dzisiaj zwiedzałam i jeszcze na meczu byłam. I nie ukrywam, że jestem zmęczona – delikatnie go przytuliłam.
- Ok.
- Nie gniewasz się na mnie? – wolałam się upewnić.
- Nie jeśli dasz się gdzieś wyciągnąć we wtorek.
- Ok. A czemu akurat we wtorek?
- Bo jutro rano lecę do Madrytu i wracam dopiero w poniedziałek wieczorem. Chcę trochę pobyć z moją córeczką, Carlotą.
- To miłej zabawy wam obojgu życzę. A teraz dobranoc – dałam mu buziaka w policzek i skierowałam w stronę parkingu.

- Dobranoc Melitta… - tym słowom towarzyszyło delikatne westchnięcie.





CZYTASZ=KOMENTUJESZ

***

No hej wszystkim :)
Rozdział miał się pojawić nazajutrz,
ale jako że jestem w świetnym humorze po koncercie charytatywnym,
to postanowiłam dodać go dzisiaj. :D
Pisałyście, że fajnie by było, jakby Cristian zadedykował Melisie gola.
I proszę bardzo - przejrzałyście mnie, hehe :p
Od razu piszę, że kolejny rozdział
będzie nieco krótszy, lecz mam nadzieję, że wcale nie będzie gorszy. ;)
Ostateczna opinia należy do Was.
Piszcie, co sądzicie. :)
To dla mnie naprawdę bardzo ważne.
W końcu weekend!! :D Trochę odpoczynku się przyda.
Może będzie okazja, żeby coś napisać?
Wiem, zabijecie mnie, ale mam już pomysł na kolejnego bloga. :p

No to ten... Do następnego, buźka ;**

sobota, 7 lutego 2015

Rozdział 5


W hotelu pojawiliśmy się dopiero o 1:30 nad ranem. I nie trzeba długo się zastanawiać, żeby się domyślić, jak wyglądał nasz poranek. O 8:00 zadzwonił mój budzik. Miałam ochotę dosłownie rzucić nim o ścianę. Ale co poradzić? Trochę się ociągałam ze wstawaniem, lecz wiedziałam, że przecież za półtorej godziny mamy zbiórkę, bo jedziemy na Montserrat. Tak szczerze to niezbyt mi się chciało, ale Lara się uparła, że musimy tam dotrzeć, więc kiedy tylko nadarzyła się taka okazja, zakupiliśmy bilety na wycieczkę.
Poszłam wziąć prysznic, aby troszkę się rozluźnić i orzeźwić. Włączyłam muzykę w telefonie i zaczęłam nucić. Szumiąca woda trochę utrudniała mi słuchanie, ale szybko wyszłam z kabiny i zaczęłam rytmicznie poruszać biodrami w rytm piosenki:
„Zanim odejdę, nim odejdę stąd
Chwyć za rękę mnie, złap za rękę mą -
Pójdziemy razem tam, chaos nigdy nas nie dosięgnie.
(Nie dosięgnie już nas!)
Zanim odejdę, nim odejdę stąd
Chwyć za rękę mnie, złap za rękę mą -
Pójdziemy razem tam, chaos nigdy nas nie obejmie.

W poszukiwaniu szczęścia...

Przemierzamy cały świat,
Przemierzamy wszechświat,
Dobijamy do bram i tam oczekujemy wejścia.
Cały ten świat jest u stóp nam,
Cały świat jest u stóp, bracie, siostro ma.

W poszukiwaniu szczęścia!

Przemierzamy cały świat,
Przemierzamy wszechświat,
Dobijamy do bram i tam oczekujemy wejścia.
Cały ten świat jest u stóp nam,
Cały świat jest u stóp, bracie, siostro ma.”
Tak szczerze, to nie wiedziałam, skąd ten kawałek znalazł się na mojej playliście. Ale mogłam się założyć, że to sprawka mojej przyjaciółki. Ona uwielbiała Bukę.
Zrobiłam delikatny make-up, ale skutecznie ukrywający fakt zarwanej nocy, że się tak wyrażę. Założyłam te same spodenki co wczoraj, a do tego dobrałam luźny, niebieski top z napisem „I’m single and fabulous” i parę conversów.

Kiedy byłam już gotowa, moja współlokatorka dopiero się rozbudzała. Zerknęła na zegarek i wyskoczyła z łóżka jak poparzona. Szybka toaleta, makijaż, biegała po pokoju jak opętana. Ja zdążyłam w tym czasie pościelić nasze łóżka i ogarnąć nieco pomieszczenie. Złapałam niebieskie lustrzanki i w końcu skierowałyśmy się do recepcji, gdzie już czekali na nas Łukasz i Andrzej.
- No nareszcie! – westchnął Andrew – Myśleliśmy już, że spóźnimy się na autobus.
- Spokojnie, góry nie uciekają – puściłam mu oczko i skierowaliśmy się na miejsce zbiórki.

***

            Zarówno klasztor jak i skały robiły na takich zwykłych śmiertelnikach, jak my ogromne wrażenie. Piękne miejsce, widoki zapierające dech w piersiach. Oczywiście Lara nie byłaby sobą, gdyby nie wyciągnęła swojego telefonu i nie zrobiłaby nam selfie.
- Jak wrócimy do pokoju to wstawię je na Instagrama, bo tutaj coś słabo z zasięgiem. Zobacz jak świetnie wyszłyśmy! – piszczała mi nad uchem.
- Tak, jak zwykle jesteśmy piękne – uściskałam ją mocno i ucałowałam w policzek. Miałam szczerą nadzieję, że to zamknie jej buzię.
- Ach, no i dorzucę też pewnie jakieś fotki ze stadionu. Bo idziemy na mecz, prawda? – spytała.
- No tak, przecież mamy już kupione bilety od jakichś dwóch miesięcy, no nie? I teraz miałabym zrezygnować z takiego wydarzenia, bo jestem troszkę zmęczona i delikatnie boli mnie głowa po wczorajszej imprezce? Gorsze rzeczy się w liceum przechodziło! – zaśmiałyśmy się na to wspomnienie. Co to się działo w naszej klasie…

***

            Koło drugiej schodziliśmy już przebrani na obiad. Wybraliśmy się do pobliskiej knajpki na paellę. Nie wiedziałam o co chodzi Larysie, która cały czas bacznie mi się przyglądała. Kiedy przekroczyłyśmy próg „101”, nie wytrzymałam i zapytałam:
- Powiesz mi w końcu o co chodzi?!
- Nie wiem o czym mówisz – trwała uparcie przy swoim.
- Och, nie udawaj. Nie znamy się od dziś. Wiem, kiedy coś ukrywasz albo coś cię nurtuje. To jak?
- No, bo ja się tak zastanawiałam… - zaczęła nieśmiało – A Cristian wie, że my będziemy na trybunach?
- Nie, ale dlaczego pytasz? – nie wiedziałam, do czego dąży.
- Nie mogę uwierzyć, że nie rozmawialiście albo chociaż nie wspomnieliście o dzisiejszym meczu. Na pewno coś wspominał.
- No tak. Mówił mi, kto znalazł się w składzie…
- To czemu mu nie powiedziałaś, że będziesz na trybunach?
- Bo niby po co? Będę to będę.
- No tak, ale nie pomyślałaś o tym, że może on chciałby cię zobaczyć po meczu?
- Daj już spokój. Ja idę wziąć prysznic – i jak powiedziałam, tak też uczyniłam.





CZYTASZ=KOMENTUJESZ
***
Przepraszam, przepraszam, przepraszam. :(
Wiem, że jest taki o niczym i wgl, ale dopiero wgryzam się w tę historię. :/
Mam nadzieję, że jednak rozdział nie jest aż taki zły
i mi nie uciekniecie. ;) Obiecuję, że kolejny będzie ciekawszy.
No musi być, bo będzie w nim mecz. :p
No to teraz już wiecie, że tytuł jest nawiązaniem do piosenki "1 moment".
Chodzi ogólnie o to, że główna bohaterka będzie szukała szczęścia
i w związku z tym przemierzy malutki, bo malutki, ale zawsze, kawałek świata. :)
Chciałabym bardzo prosić, żeby każdy kto czyta, zostawił po sobie ślad.
Nie potrzebne jest konto - można pisać z anonima.
Dla Was to może niewiele, ale dla mnie to wielka motywacja,
bo wiem, że mam dla kogo pisać.
Do zoba w następnym wpisie, robaczki ;*

poniedziałek, 2 lutego 2015

Rozdział 4

            Punkt 13:00 znalazłam się przed wejściem do hotelu. Tam czekał już na mnie czarny Range Rover Evoque, a w nim przystojny brunet.
- Hej, Mel! – uradowany przytulił mnie – Ślicznie wyglądasz.
- Hej, Cris! – ucałowałam go delikatnie w policzek. Ach te jego oczy… - To dokąd mnie zabierasz? – uśmiechnęłam się promiennie i zapięłam pasy.
- Niespodzianka – powiedział tajemniczo i ruszył.
            Jechaliśmy jakieś pół godziny. Miasto nie było jeszcze mocno zatłoczone. Mijaliśmy różne budynki aż w końcu krajobraz nieco się uspokoił, zrobiło się ciszej. W oddali mienił się widok pięknego, lazurowego morza.
- Jesteśmy na miejscu. – powiedział, kiedy się zatrzymaliśmy w dość spokojnej dzielnicy nadmorskiej – Chodź – złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w stronę lokalu, a ja posłałam mu promienny uśmiech.
- Całkiem tu ładnie – stwierdziłam, oglądając dokładnie wnętrze.
- Cieszę się, że ci się podoba. To na co masz ochotę? – podał mi menu, ale ja go nie przyjęłam.
- Zdaję się na ciebie – obdarzył mnie przepięknym uśmiechem, a ja się delikatnie zarumieniłam.
            Danie wyglądało apetycznie. Wszystkie smaki ze sobą współgrały. Było to dzieło kompletne. Nigdy bym się nie spodziewała, że w takim niepozornym miejscu można zjeść coś tak wyśmienitego za tak niewiele. Po posiłku udaliśmy się na spacer. Nagle z zamyśleń wyrwał mnie głos mojego przyjaciela, bo chyba mogłam go już tak nazwać.
- Mel?
- Tak? – odwróciłam głowę w jego stronę, ale on wbił wzrok w piasek.
- Czy ty się mnie wstydzisz? – powiedział cichutko, a mnie zatkało.
- Co proszę? – nie no, nie wierzę – Czemu tak sądzisz?
- Bo niby wychodzimy gdzieś razem, dobrze się bawimy, mamy świetny kontakt, zapewniasz mnie, że będziemy go utrzymywać po twoim wyjeździe, ale cały czas zmyślasz coś twoim przyjaciołom. Nie mówisz im prawdy, z kim wychodzisz… - jego ton głosu wyrażał smutek. Cholera, tego się nie spodziewałam.
- Cris, przecież wiesz, że to nie tak. Nie wstydzę się ciebie i nie ma nic złego w naszych wyjściach. Ja po prostu znam moich przyjaciół i wiem, że są nadopiekuńczy. Andrew by się pewnie wkurzył, zrobił awanturę, nie pozwolił nigdzie samej iść, nakablował moim rodzicom i w efekcie popsuł nam wszystkim wakacje… - wyszłam przed niego, żeby się zatrzymał, popatrzyłam prosto w oczy i mocno przytuliłam. Boże, jak ja bezpiecznie się czułam w jego ramionach. W końcu dodałam – A poza tym Lara wie.
- Ok, rozumiem. Wiesz, jutro sobota. Masz jakieś plany? – zdecydowanie poprawił mu się już humor.
- Tak, jedziemy jutro zobaczyć Monserrat. A co?
- Nie, nic. Jutro jest mecz – wtrącił cichutko.
- No przecież wiem i będę ci z całego serca kibicować. A właśnie, jaki jest skład?
- Xavi, Ini, Lio, Ney, Dani, Ivan, Sandro, Bravo, Ter, Munir, Bartra, Piqué, Mascherano, Sergi, Montoya, Pedro, Busquets i ja.
- No to zapowiada się fascynujące starcie.
- Mam nadzieję, że ci się spodoba. A będziesz w ogóle oglądać?
- Nie wiem w jakim stanie i kiedy wrócimy z wyprawy, ale na pewno go sobie nie odpuszczę.
- Mam nadzieję. – zaśmialiśmy się – Odwiozę cię do hotelu, bo już po piątej, a ty jesteś umówiona z przyjaciółmi, tak?
- Zgadza się. Obiecałam im wyjście do klubu.
            Szybko się pożegnaliśmy, a ja popędziłam do hotelu, żeby się przebrać na imprezę. Postanowiłam wrzucić na siebie różową sukienkę w geometryczne wzory od Milly, a do tego szpilki od Louboutina. 

Poprawiłam makijaż, przejechałam szminką po ustach i udałam się razem z Larą na recepcję. Zapowiadał się nieźle zakrapiany wieczór, a nazajutrz dużo zwiedzania. No, a potem obiecany chłopakom już kilka miesięcy temu mecz FCB na Camp Nou. Już nie mogłam się doczekać aż zobaczę moich chłopców na murawie, tak na żywo…
- Wow. – powiedział „Gołota”, jak mnie ujrzał – Wyglądasz…wow.
- Coś mały macie zasób słownictwa na tym marketingu – zaśmiałam się z niego, a razem ze mną moi przyjaciele i w świetnych nastrojach ruszyliśmy do jednego z barcelońskich klubów.

            Impreza okazała się być strzałem w dziesiątkę. Klub nie był może jakiś wielki ani super ekskluzywny, ale przyjazna atmosfera, dobre drinki i muzyka robiły swoje. Szalałam na parkiecie z moimi przyjaciółmi w rytm najnowszych nut z całego świata, jak również hiszpańskich rytmów. Cosmopolitan, shoty, tańce, klub, Barcelona, lato, grono najbliższych mi osób. Jak określić to jednym słowem? IDEAŁ!!! Nawet kiedy chłopcy mieli już dość, ja i Larysa nie odpuszczałyśmy. Wariowałyśmy, darłyśmy się w niebogłosy, gdy z głośników sączyły się kolejne dźwięki „Spotlight” Shakiry, która swoją drogą, była jedną z naszych ulubionych nut.









CZYTASZ=KOMENTUJESZ

*******

Hejka, robaczki! :D
Miałam pojawić się z rozdziałem trochę później,
ale tak jakoś wyszło...
Mam nadzieję, że się ucieszycie. ;)
Cóż, wiem, że rozdział jest trochę krótki
i sama nie jestem z niego aż tak bardzo zadowolona,
ale czekam na Wasze opinie,
bo to w końcu one są tutaj najważniejsze.
Pokażcie, że jesteście
i że mam dla kogo pisać.
Buźka ;*