Lekarka
podała mi ręcznik papierowy, abym wytarła żel. Tak też uczyniłam, po czym
zapięłam spodnie, wróciłam na poprzednie miejsce i wsłuchiwałam się we
wszystkie cenne rady. Miła kobieta zapisała mi dodatkowo wszystko na kartce i
kazała przyjść za miesiąc na kontrolę. Chyba, że coś się będzie wcześniej
działo. Wzięłam jej wizytówkę i zdjęcia płodu. Podziękowałam, pożegnałam się i
wyszłam na korytarz. A tam jak na zawołanie z miejsca poderwał się
Argentyńczyk.
- I jak? To coś poważnego? – objął mnie
ramieniem i poprowadził do bufetu. Zamówił mi jedzenie i wpatrywał się we mnie
wyczekująco.
- Na to się nie umiera – rzuciłam
wymijająco.
- Tello tu niedługo będzie. – wtrącił – Na
to czyli na co?
- Sam zobacz – podsunęłam mu kopertę ze
zdjęciami.
- Nie rozumiem.
- No zajrzyj do środka. – rozkazałam,
zajadając się sałatką z kurczakiem – Nie jesteś zbytnio spostrzegawczy.
Niektórzy domyśliliby się po tabliczce na drzwiach gabinetu.
- Jakiej tabliczce? Tam była jakaś
tabliczka? – uniósł brwi w geście zdziwienia.
- Całe szczęście, że jesteś przystojny,
zabawny i potrafisz grać w piłkę. – zaśmiałam się – No otwórz w końcu tą
cholerną kopertę, Messi. Jesteś pierwszym, który się dowie. I nikomu ani słowa.
– popatrzył na mnie spod byka – Nikomu oprócz Anto. Wiem, że nie wytrzymasz –
wyszczerzyłam się.
- Nie wiem, czy będę coś rozumiał z tego.
Nie znam się na dokument…acjach. – wciągnął głośno powietrze – Jesteś w ciąży?
– wyszeptał, a ja pokiwałam twierdząco głową – Który tydzień?
- Czwarty. – oblałam się rumieńcem – Przed
wyjazdem na zgrupowanie urządziliśmy sobie taki romantyczny wieczór –
uśmiechnęłam się na samo wspomnienie.
- No to gratuluję, siostrzyczko. – cmoknął
mnie w policzek – Cristian się na pewno ucieszy. – mina mu nieco zrzedła –
Kochasz go?
- Prawdziwa miłość nigdy się nie kończy,
nie uważasz? – przełknęłam liść sałaty – Kochałam go, kocham i będę kochać. Na
zawsze. Pytanie, co on czuje do mnie? – utkwiłam wzrok w jedzeniu.
- Dziewczyno, on za tobą szaleje! Dobra,
chodź, idziemy, bo już tu pewnie jedzie – mrugnął do mnie porozumiewawczo.
Chwyciłam
cracka pod rękę, schowałam kopertę do torebki i uśmiechnięci wyszliśmy z
kliniki. Argentyńczyk powiedział, że jak będzie chłopczyk, to mogą nam z
Antonellą oddać trochę fajnych rzeczy po Thiago. No i mieli na zbyciu wózek,
kojec, łóżeczko i takie sprawy.
- Wiesz, ty może lepiej to dla siebie
jeszcze zachowaj, co? – zaśmiałam się perliście.
- Czemu? Przecież mały już wyrósł – nie
zrozumiał aluzji.
- Ale mógłbyś postarać się o rodzeństwo dla
Thiago. Ktoś cię przecież musi kiedyś zastąpić w Barcelonie, no nie? – dałam mu
sójkę w bok.
- No i twój dzidziuś miałby się z kim
bawić.
W
świetnych nastrojach przemaszerowaliśmy przez parking aż do miejsca, w którym
stało auto Lionela. Po chwili zatrzymał się koło nas czarny Range Rover Evoque.
Wysiadł z niego brązowooki brunet i podbiegł do nas szybko. Był najwyraźniej
zdenerwowany, bo od razu odepchnął Messiego.
- O co ci chodzi, stary? – zapytał crack.
- Łapy precz od mojej ukochanej! – wydarł
się.
- Cris, uspokój się – złapałam go
delikatnie za ramię, ale wyrwał się.
- Czemu mi nic wcześniej nie powiedziałeś?
Co?! – popchnął go – Mówię do ciebie!
- Ej, Cristian, uspokój się. Ja chciałem,
ale Mel nie pozwalała. Masz do mnie pretensje, a prawda jest taka, że to dzięki
moim i Carlesa naleganiom poszła w końcu do lekarza! – starał się utrzymać
nerwy na wodzy – Zadzwoniłem po ciebie, bo chciała z tobą porozmawiać. Mam nadzieję,
że teraz sobie wszystko wyjaśnicie.
- Tello, uspokoisz się i odwieziesz mnie do
domu, czy mam poprosić o to Leo? – zapytałam ostrym tonem.
- Wsiadaj.
- Dziękuję za pomoc i opiekę. – cmoknęłam
Argentyńczyka w policzek – I poproś Antonellę, żeby zachowała na razie tę
informację dla siebie, ok? – uśmiechnęłam się i wsiadłam do tak świetnie
znanego mi pojazdu.
- Porozmawiamy u ciebie? – spytał
Katalończyk, cały czas patrząc na drogę. Skinęłam potwierdzająco głową.
***
Kiedy
dojechaliśmy pod blok i wsiedliśmy do windy, zauważyłam, że piłkarz czegoś
szukał w kieszeniach spodni. Nie wiedziałam, o co mogło chodzić. Trwaliśmy w
kompletnej ciszy, aż przekroczyliśmy próg mojego mieszkania. Pierwszy odezwał
się chłopak, kiedy rzuciłam torebkę na kanapę.
- Meli, ja bym cię chciał jeszcze raz
przeprosić. – ujął moją dłoń i patrzył mi prosto w oczy – Jestem skończonym
idiotą i świetnie o tym wiem.
- Nie jesteś idiotą, Cris.
- Jestem, bo nie dałem ci wsparcia ani
propozycji, dzięki której mogłabyś tu zostać. I przepraszam, że zwątpiłem w
twoją miłość. Widzisz, ja cały czas miałem nadzieję, że zostaniesz w Katalonii
i dlatego przedłużyłem kontrakt. – przyciągnął mnie do siebie – Wybaczysz mi? –
w jego cudownych czekoladowych oczach dostrzegłam tyle nadziei. Uśmiechnęłam
się.
- Pewnie, że tak. Kocham cię i zawsze będę
– pochylił się nade mną, ale po chwili znowu cofnął.
- I zostaniesz w Barcelonie?
- To zależy tylko od ciebie. Chcesz tego?
- Jak niczego innego na świecie. No, może
poza jednym. – na jego ustach pojawił się cwany uśmieszek – Bardziej pragnę
tylko twierdzącej odpowiedzi.
- Na co? – zdziwiłam się, a on puścił moją
rękę, ukląkł i wyciągnął z kieszeni małe czerwone pudełeczko, w którym
znajdował się pierścionek.
- Meliso Lam. Kocham cię najbardziej na
świecie. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie, bo to właśnie ty jesteś moim
życiem. Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną? – uśmiechnął się,
ale było widać, że się denerwował.
- Cris, głuptasie, wstań – pomogłam mu się
podnieść.
- Tak czy nie? – patrzył mi prosto w oczy.
Bał się, że mogłam odmówić. Doskonale wiedział, że jedne oświadczyny już kiedyś
odrzuciłam. Ale najwyraźniej uznał, że nie miał już nic do stracenia. Serce
biło mi coraz szybciej. Czy na pewno dobrze robiłam? Tak. Byłam tego w stu
procentach pewna. Jak mało czego.
- Tak – powiedziałam i z nieukrywaną
tęsknotą wpiłam się w jego usta. Kiedy się od siebie oderwaliśmy, chłopak
założył mi na palec pierścionek zaręczynowy. Narzeczony. Nowe słowo, do którego
będę musiała się przyzwyczaić.
- Cris, - zaczęłam skrępowana – bo jest
jeszcze jedna sprawa…
- No właśnie, Kochanie. Powiedz mi, co ci
jest. Trener mówił, że źle się czułaś i dwa razy zasłabłaś. – pokazałam mu,
żeby usiadł na kanapie w salonie. Ja zrobiłam to samo – To coś poważnego? –
niepokoił się.
- Z pewnością spowoduje to wielkie zmiany w
moim życiu. – podałam mu kopertę – Sam zobacz – opadłam na oparcie mebla i
patrzyłam na chłopaka. Delikatnie wyciągnął ze środka zdjęcia i zagapił się na
nie jak sroka w kość. Chyba dopiero po chwili dotarło do niego, co chciałam mu
przekazać.
- Czy…my… Czy ty jesteś w ciąży? Będziemy
mieli dziecko? – wykrztusił z siebie w końcu i spojrzał mi w oczy.
- Tak. – uśmiechnęłam się nieznacznie – To
czwarty tydzień. Jak się okazuje, tamte obchody rocznicowe naprawdę były niezwykłe.
Spłodziliśmy wtedy potomka – zachichotałam i poczułam, jak Tello się do mnie
zbliżał.
- Będziemy rodzicami. Wow. – zamrugał, po
czym pochylił się, podniósł mój T-shirt i pogłaskał mnie po brzuchu, a
następnie go ucałował – Mamusia i tatuś cię bardzo kochają, skarbie. –
wyszeptał, a mi łza zakręciła się w oku – To dlatego Leo powiedział, że ma
nadzieję, że teraz sobie wszystko w końcu wyjaśnimy. A ty prosiłaś, żeby Anto
nikomu nie mówiła, bo byłaś pewna, że on się jej wygada.
- Tak. – otarłam ciecz spływającą mi po
policzku – Martwił się o mnie bardzo i musiałam mu powiedzieć. Przepraszam, -
pociągnęłam nosem ze wzruszenia – wiem, że to ty powinieneś wiedzieć pierwszy,
ale on by nie dał za wygraną.
- Kochanie, nic się nie stało. – przytulił
mnie – Najważniejsze jest to, że jesteśmy razem, zaręczyliśmy się i będziemy
rodzicami – pocałował mnie namiętnie i z czasem zaczął schodzić z pocałunkami
niżej.
- Cris, bardzo bym chciała, - pogładziłam
go po policzku – ale pani doktor kazała nam się wstrzymać przez jakieś 2
miesiące przynajmniej.
- Seksu jako tako nie musimy uprawiać, ale
o dawaniu sobie rozkoszy nic nie wspominała, prawda? – uśmiechnął się cwaniacko
i zaniósł mnie na łóżko.
***
Leżeliśmy
w siebie wtuleni i po prostu było nam dobrze. Coś mnie zaczęło zastanawiać.
- Tello?
- Hmm? – pogładził mnie po włosach.
- To były te twoje zaplanowane oświadczyny?
– zaśmiałam się.
- Poniekąd. – jęknął, a kiedy na niego
spojrzałam, pospieszył z wyjaśnieniami – Od dwóch miesięcy nosiłem przy sobie
ten pierścionek, ale nigdy nie było idealnej okazji. – uśmiechnął się – Za to
teraz jest idealnie. Jestem w łóżku z kobietą mojego życia, która zgodziła się
zostać moją żoną, a za osiem miesięcy urodzi mi dziecko. – złączył nasze usta –
Lepiej być nie mogło.
- A co do tego ślubu… - zaczęłam.
- Nawet mi nie mów, że się rozmyśliłaś –
pogroził mi palcem.
- Nie, spokojnie. Mam zamiar cię
zaobrączkować, piłkarzyku.
- No to co jest?
- No ja jestem w ciąży i będę tyła, więc co
byś powiedział na ślub już po porodzie i po tym, jak zrzucę zbędne kilogramy? –
gładziłam jego tors.
- Czyli mam czekać rok? – westchnął – Skoro
nie ma innego wyjścia… Dla ciebie wszystko. I dla naszego małego skarbu też –
pocałował mój brzuch.
- Ale pomyśl o tym tak: będziemy mogli
zaszaleć w noc poślubną. Nie będzie już żadnych ograniczeń – kusiłam.
- A maleństwo?
- Załatwię to. Zrobię z któregoś piłkarza
niańkę. Chyba już nawet wiem którego.
- Tak?
- Mhm. Leo tak bardzo chciał nam już oddać
wyprawkę, więc pewnie z chęcią zajmie się dzidziusiem.
- O proszę. Chciał nam wszystko oddać, a
może sam będzie jeszcze tatusiem.
- To samo mu powiedziałam – zanieśliśmy się
śmiechem.
***
No i jak? Zadowolone? :p
Chciałyście szybko rozdziału, to macie.
Pragnę zawiadomić moje kochane czytelniczki,
że na tym blogu pojawią się jeszcze tylko 2 posty..
Do następnego. ;D
Buźka ;*