Nazajutrz
rano obudziłam się w świetnym humorze. Troszkę tym zadziwiłam moją
przyjaciółkę, bo myślała, że będę dalej przeżywać wczorajszą kłótnię. Ale
postanowiłam niczego nie rozpamiętywać. Ja nie byłam niczemu winna. To Andrzej i
Łukasz mają jakąś paranoję albo obsesję. Poza tym, dzisiaj miała być impreza i
miałam zamiar się na niej świetnie bawić. Musiałam wykorzystać te trzy ostatnie
dni w Katalonii na maxa. Nie obchodziło mnie zdanie tych dwóch debili, którzy
udawali moich starszych braci. A niech się obrażają, jak chcą! Teraz liczyłam
się tylko ja. Czas na odrobinę egoizmu.
Poszłyśmy
na śniadanie do pobliskiej kawiarni, ponieważ żadna z nas nie miała jak na
razie ochoty widzieć się z naszymi kumplami. Tak naprawdę to Larysa chyba miała
do nich większe pretensje niż ja sama. I za to ją kochałam. Wskoczyłybyśmy za
sobą w ogień. Dawno temu obiecałyśmy sobie, że będziemy dla siebie
najważniejsze i nic ani nikt nas nigdy nie rozdzieli.
Po
dawce kalorii i kofeiny udałyśmy się na zakupy. Chciałyśmy się jeszcze raz przejść
po tych wszystkich pięknych butikach. Oczywiście nie mogłyśmy przepuścić
wyprzedaży w jednym z markowych sklepów. Tak więc wróciłyśmy do hotelu bardzo
zadowolone i jednocześnie obładowane torbami. Ja kupiłam sobie 2 koszulki,
szorty, trampki i sandałki na szpilce, a Lara jeansy, spódniczkę i dwie
sukienki.
Obiad
zjadłyśmy na mieście, toteż po przekroczeniu progu naszego pokoju, kolejno
wzięłyśmy prysznic i powoli zaczęłyśmy się szykować na wieczorne wyjście. Ja
postawiłam na beżowy manicure z czarnym wykończeniem, czarne szorty od Kate
Moss dla Top Shopu, czarną koszulkę z napisem „Every woman is a rebel” i
czarne, skórzane slip-ony.
Z kolei Lara wybrała
jeansowe szorty, jeansową koszulę bez rękawków, szare trampki i graficiarski,
wielokolorowy manicure. Ja zostawiłam moje długie włosy rozpuszczone, tylko
dodatkowo podkreśliłam fale, a moja blondyna zaplotła sobie wariackie warkocze.
Piętnaście po szóstej byłyśmy już gotowe.
Wypiłyśmy jeszcze kawę, zabrałyśmy telefony i klucz od pokoju, po czym wyszłyśmy,
wsiadłyśmy do windy i zjechałyśmy do holu. Tam już czekali na nas chłopcy.
Ucieszyli się nasz widok. Chyba im ulżyło.
- No hej – przywitałam się z nimi, nie
wyrażając przy tym żadnych uczuć.
- Cześć, piękne – uśmiechnął się Luki,
podszedł do swojej dziewczyny i namiętnie ją pocałował.
- Siema. – rzucił Andrew – Melisa, możemy
porozmawiać? – nigdy tak do mnie nie mówił.
- A o czym? – udawałam niewiniątko, niech
się trochę pomęczy.
- No o wczorajszym. – powiedział nieśmiało –
Słuchaj, chciałem cię bardzo przeprosić. To nie tak miało wyglądać. Zrozum, że
ja się o ciebie martwię, zresztą Luki też. Jesteś dla nas jak młodsza siostra i
przyjeżdżając tu, zgodziłem się wziąć za ciebie odpowiedzialność. A ty mi tu
takie rzeczy odwalasz. Wychodzisz sobie gdzieś z jakimś nowopoznanym Hiszpanem…
- Andrzej, - przerwałam jego wywód – ja
jestem dorosłą, w pełni odpowiedzialną za siebie sobą. Wiedziałam, że nic mi
się nie stanie. Może to głupie, ale od razu poczułam, że to może być świetny
przyjaciel. Jest miły, mądry, zabawny, kochany. Nie masz się czym martwić.
Zrozum to w końcu!
- Och, no dobra. Niech ci będzie. Ale i tak
będę miał na was oko. Nie pozwolę, by ktokolwiek cię skrzywdził.
- Dobra! Już! Koniec! Impreza nam ucieknie!
– powiedział Łukasz i wyszliśmy z hotelu.
***
Na
plaży było już mnóstwo ludzi. Alkohol lał się strumieniami. Muzyka była głośna,
ale aż się prosiło, żeby tylko zacząć tańczyć. Nie myśląc zbyt wiele,
pociągnęłam Larę i ruszyłyśmy na piaszczysty „parkiet”. Poruszałyśmy się w rytm
muzyki, kiedy wszyscy w koło zaczęli śpiewać refren:
„That girl’s a
trip,
A one way ticket.
Takes you miles high, so high,
'cause she’s got that one international smile.
Catch her if you can.
Yeah, she's so in demand.
Takes you miles high, so high,
'cause she’s got that one international smile.”
A one way ticket.
Takes you miles high, so high,
'cause she’s got that one international smile.
Catch her if you can.
Yeah, she's so in demand.
Takes you miles high, so high,
'cause she’s got that one international smile.”
Ludzie wariowali, a
my się strasznie zmęczyłyśmy. Stwierdziłyśmy, że czas na przerwę. Poszłyśmy
więc w stronę baru, gdzie siedzieli nasi przyjaciele. Wypiłyśmy po szklance
wody z cytryną i usiadłyśmy na hokerach. Po chwili poczułam wibrację w
kieszeni. Dostałam SMS’ a. Nadawcą był nie kto inny jak Cristian.
„Ja
już jestem na plaży. Zaraz pojawię się przy barze. Nie uciekaj mi tylko :D”
Bezwiednie się uśmiechnęłam, co nie uszło
uwadze Lary.
- Coś się stało? – zapytała rozbawiona.
- Cris tu zaraz będzie, więc, chłopcy, –
wskazałam na nich – proszę was, nie róbcie siary, ok? – w odpowiedzi jedynie
pokiwali mi twierdząco głowami.
Chwilę
później zauważyłam w tłumie ludzi przystojnego bruneta, podążającego w moją
stronę. Świetnie się prezentował. Co jak co, ale nie można było mu odmówić
tego, że jest nieziemsko przystojny.
- Hej, Mel! – przywitał się ze mną
serdecznie, a ja go przytuliłam.
- Cześć, Cris. A to są właśnie moi
przyjaciele. Kochani, poznajcie Cristiana. – wskazałam na niego – A to jest
Lara, Andrew i Luki.
Panowie
podali sobie dłonie, ale chyba jeszcze nie do końca do nich docierało, że stoi
teraz przed nimi świetny piłkarz ich ulubionej drużyny – Cristian Tello… Wydawali się być zbici z tropu.
- Too… Mieszkasz w Barcelonie, tak? –
zaczął speszony Andrzej.
- Tak. – uśmiechnął się serdecznie – Jestem
Katalończykiem.
- Ahaaa…. – upił łyk zimnego piwa.
- Melisa, do cholery! Dlaczego nie
powiedziałaś, że spotykasz się z Cristianem Tello?! Z tym Tello – podkreślił
mocno przedostatnie słowo Łukasz.
- Po pierwsze: my się tylko przyjaźnimy. –
zaczęłam spokojnie, zerkając niepewnie na piłkarza, bo nie wiedziałam, czy nie
jest jeszcze za wcześnie, by określić naszą relację tym mianem – Po drugie:
przecież to jest normalny facet. A po trzecie: i tak byście mi nie uwierzyli –
pokazałam Polakom język.
- Ale…
- Bała się, że nie będziecie jej odstępować
na krok, bo jesteście w stosunku do niej bardzo opiekuńczy. A, nie okłamujmy
się, piłkarze zazwyczaj nie są pokazywani w dobrym świetle – wtrącił się Cris.
- Dobra, koniec tych smętów. Przyszliśmy tu
przecież na imprezkę! Ludzie ogarnijcie się, zostały nam tylko 2 dni w tym
raju. Musimy je wykorzystać! Chodź Melka! – chwyciła mnie za nadgarstek Larysa
i zaciągnęła do tańca. Byłam jej wdzięczna za wybawienie. Tym razem leciała
piosenka Iggy Azalea’y „Black Widow”. Przetańczyłyśmy jeszcze ze dwie nuty,
kiedy podeszli do nas chłopcy. Luki porwał do tańca swoją dziewczynę, a mnie
Tello.
Wariowaliśmy w tłumie w najlepsze, kiedy
facet na scenie zaczął śpiewać przebój Sama Smitha „Stay with me”. Chciałam iść
usiąść, ale wysoki brunet przyciągnął mnie do siebie, delikatnie objął w talii
i zaczęliśmy się kiwać w takt pięknej ballady. Nieśmiało założyłam ręce na jego
karku. Trwaliśmy tak, nieco w siebie wtuleni. Matko, jakie on miał prześliczne
oczy… Mogłabym w nich zatonąć. Boże, dziewczyno! Ogarnij się!
- Wiesz, Mel, tak sobie pomyślałem… Chociaż
nieważne – urwał.
- No mów, jak już zacząłeś. – zachęcałam –
O co chodzi?
- Bo tak sobie pomyślałem. Ale jeśli nie
chcesz, to ok.
- Ale Cris. Skąd mogę wiedzieć, czy chcę
czy nie, jeśli nie wiem o co chodzi?
- No w niedzielę jest mecz na Camp Nou.
Gramy z Granadą i pomyślałem, że może mielibyście ochotę przyjść? Załatwiłbym
wam bilety…
- A to nie byłby dla ciebie problem?
- No coś ty. – odparł żywszy – Bardzo bym
się ucieszył, jeśli siedziałabyś na trybunach. No a po meczu moglibyśmy się
spotkać i pożegnać jak należy.
- Hmm… - udałam, że się zastanawiam – To
chyba dobry pomysł. W końcu na lotnisku wzbudziłbyś niemałą sensację, a tak…
No, ja się zgadzam. Nie wiem jak oni – wskazałam głową na moich przyjaciół
siedzących z drinkami w dłoniach.
- Postaram się ich przekonać – szepnął mi
na ucho, a mnie przeszły ciarki.
Piłkarz
poinformował moich towarzyszy o planach na jutrzejszy dzień. Zgodzili się bez
dwóch zdań, bo Katalończyk obiecał miejsca w jednym z lepszych sektorów. Koło
jedenastej wieczorem odprowadził nas do hotelu. Pożegnaliśmy się czułym
uściskiem i poszłam wziąć orzeźwiający prysznic. Potem ułożyłam się w łóżku i
próbowałam zasnąć, gdy nagle usłyszałam głos mojej psiapsiółki.
- Wiesz, dawno nie widziałam cię takiej
szczęśliwej.
- Jak to? Przecież ja zawsze jestem
radosna. No, może z małymi wyjątkami – obróciłam się na bok, by widzieć moją
rozmówczynię.
- No niby tak, ale mi chodzi o inny rodzaj
radości. Zrozum, ostatni raz tak tańczyłaś i się zachowywałaś z Błażejem na
mojej domówce w czasie ferii zimowych… - zorientowała się, że chyba powiedziała
trochę za dużo.
- Lara, daj spokój, to już zamknięty
rozdział. Rozstaliśmy się, uznaliśmy, że tak będzie lepiej. Po prostu nie
przetrwaliśmy próby czasu. – obróciłam się na drugi bok – Dobranoc.
- Jak wolisz. Dobranoc – w końcu odpuściła.
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
***
No hej :D
Przychodzę do Was z kolejnym rozdziałem
tej historii, która mam nadzieję,
że się komuś podoba. ;)
Rozdział może nie jest zbyt długi,
ale muszę Was uprzedzić,
iż niestety kilka kolejnych będzie krótszych.
Jednak, żeby Wam to w jakiś sposób wynagrodzić,
postaram się dodawać wpisy częściej.
Będzie Wam to odpowiadało?
Piszcie, co sądzicie.
Kooooocham <3
PS Dziękuję za ponad 1500 wyświetleń ;**