Jeszcze
tylko dwie godziny – pomyślałam – i będziemy na miejscu. Nie byłam w stanie
ukryć mojego podekscytowania. Właśnie spełniały się moje marzenia. Siedziałam
na pokładzie samolotu do Barcelony.
- Nadal nie mogę w to uwierzyć, że jesteśmy
w stolicy Katalonii! – wydarłam się do moich przyjaciół, wysiadając z samolotu.
Od
dawna marzyłam o tej podróży. A towarzyszyły mi w tym trzy, można by
powiedzieć, iż najważniejsze w moim życiu osoby, a mianowicie: Larysa – moja
najlepsza przyjaciółka, którą pieszczotliwie nazywam „Lara” oraz nasi dwaj
kumple: Andrzej (twierdzi, że faktycznie ma w sobie coś z Gołoty) i Łukasz –
tzw. „Luki”. A więc, po moich ponad rocznych staraniach udało mi się ich
namówić na te wakacje. Pomyślicie pewnie, dlaczego akurat teraz? A no dlatego,
że mamy początek czerwca, a ja i Lara tydzień temu zdałyśmy maturę (a
przynajmniej mamy taką nadzieję). Po licznych przekupstwach (ale takich
legalnych – nie pomyślcie sobie, że jesteśmy jakieś złe – co to, to nie)
chłopcy zgodzili się, że mimo zajęć na uczelni (Luki jest na pierwszym, a
Andrew na drugim roku) pojadą z nami. Nie mogli przecież puścić nas samych do
cudownej Katalonii, gdzie zabawa trwa cały czas… Dodatkowym argumentem „za” był
fakt, że obiecałyśmy im bilety na jeden z ostatnich w tym sezonie meczy FC
Barcelony na ich domowym stadionie. Jak się zatem domyślacie, moi kumple to
fani Blaugrany. I tu macie rację. Ale nie tylko oni. Ja i Lara też szalejemy na
ich punkcie. Prawdziwe z nas culés. I wcale nie chodzi tu o Messiego czy
Neymara Júniora. Po prostu kochamy ten zespół i nic, ani nikt nie jest w stanie
nam tego zabrać. Wiem, o czym mówię, bo byli tacy, którzy próbowali, ale na
całe szczęście im się nie udało.
Po
wyjściu z lotniska El Prat natychmiast złapaliśmy taksówkę i udaliśmy się do
hotelu, w którym mieliśmy zarezerwowane noclegi. Barceló Sants zrobiło na nas
ogromne wrażenie. Nowoczesny wystrój, piękne widoki. A na dodatek były stąd
niecałe 2 kilometry do naszej świątyni, czyli na Camp Nou. Po zameldowaniu i
wygrzebaniu z walizek jakichś rzeczy, udaliśmy się na spacer w kierunku La
Barceloneta. Niecałe 30 minut komunikacją miejską i byliśmy na miejscu. I
jedyne, co mogę tu napisać, to jedno, wielkie „WOW”! Ludzi było sporo, ale te widoki wynagradzały
wszystko. Cudne, czyste morze (co w Polsce często bywa rzadkością). Ciepła,
lazurowa woda. Marzenie…
- Jak ja się cieszę, że tu jestem! – rzekła
rozentuzjazmowana Larysa.
- Tak, tu jest naprawdę pięknie –
przytaknął Luki.
- A wiecie, co jest najlepsze? – zapytałam
z uśmiechem.
- No co? – ciekawił się Andrew.
- Jutro idziemy na Camp Nou.
- Jak to? – zapytał – Przecież mecz jest w
sobotę, a dziś dopiero poniedziałek.
- No tak, ale jutro nie idziemy na mecz,
tylko do muzeum i może odwiedzimy tamtejszy sklep…
- I obieramy też kurs na Park Güell, Plaça
del Sol, Casa Mila… – dorzuciła moja psiapsióła.
- Czyli będziemy zwiedzać? Myślałem, że
będziemy się prażyć na słońcu – jęknął z rozczarowania Łukasz.
- Ale w nagrodę, możemy was potem zabrać na
drinka – zachęcałyśmy, aż w końcu ulegli.
Kolejny
dzień był gorący, co jest chyba normalne dla tego regionu. Z samego rana, tuż
po śniadaniu wybraliśmy się do parku zaprojektowanego przez samego genialnego
Gaudiego. Ach, te mozaiki, te kolory! Można poczuć się jak w bajce. To miejsce
zdecydowanie zostanie moim drugim ulubionym w Barcelonie – po stadionie
oczywiście.
No
właśnie, a co do stadionu, to dotarliśmy tam już po obiedzie. Było jakoś koło
14:00. Kupiliśmy bilety i zwiedziliśmy muzeum, a w tym niedawno powstałą strefę
Messiego.
- Muszę przyznać, że te wszystkie trofea,
nagrody naprawdę robią ogromne wrażenie. Aż mam ciary – szepnęła mi na ucho
Lara.
- Tu jest cudownie. Nie wracajmy do Polski
– rozmarzyłam się.
Po,
jak na nas, dość szybkich zakupach – ja kupiłam sobie bluzę i takie tam różne
gadżety typu szalik Barçy – my poszłyśmy do kawiarenki na terenie Camp Nou, a
chłopcy poszli się jeszcze przejść i może wyhaczyć jakieś autografy. Ja
zamówiłam latte, a moja towarzyszka mrożoną kawę.
Kiedy
tak sobie siedziałyśmy przy jednym ze stolików, nagle zauważyłam znajomą twarz.
Szturchnęłam Larę, bo chłopak zbliżał się do lady.
- Co? – pytała zdezorientowana.
- Patrz, kto zamawia kawę. Przecież to
Cristian Tello – powiedziałam trochę ciszej, żeby nie usłyszał swojego nazwiska.
- No i? – niczego nie rozumiała.
- Chodź, może da nam autograf!
- Daj spokój, ja nie znam hiszpańskiego.
Tylko „cześć” umiem powiedzieć. Nie będę się ośmieszać.
- Dobra, jak chcesz, ale ja nie mam zamiaru
zmarnować takiej szansy.
Wyjęłam
szybciutko z mojej torebki notes i długopis, po czym lekko zdenerwowana
ruszyłam w kierunku piłkarza. Z każdym krokiem moje serce biło coraz mocniej.
Pomyślałam, że to dziwne, ale może to reakcja na piłkarza? Zresztą nieważne…
- Przepraszam…? – zaczęłam po hiszpańsku, gdy
już się znalazłam za piłkarzem.
- Tak, w czym mogę pomóc? – zapytał
odwracając się w moją stronę.
- Przepraszam, że panu przeszkadzam, ale mam
na imię Melisa i właśnie zastanawiałam się z koleżanką, – pokazałam w tym
momencie na pijącą kawę Larysę – czy nie dałby mi pan autografu? – uśmiechnęłam
się promiennie.
- Ależ oczywiście. – odwzajemnił uśmiech i
wziął ode mnie notes – Melisa to chyba nie jest hiszpańskie imię? – zapytał z
ciekawością bazgrząc coś długopisem.
- Nie. Jesteśmy z Polski, właśnie zdałyśmy
z moją przyjaciółką końcowe egzaminy i przyjechałyśmy tu na wakacje, żeby
odpocząć i nabrać sił na studia. A tak na marginesie to odpowiednikiem mojego
imienia jest u was Melitta – wyjaśniłam.
- Czyli to prawda?
- Ale co? – spytałam zdezorientowana.
- Że Polki to najpiękniejsze kobiety na
świecie. – odparł z szelmowskim uśmieszkiem, a ja się tylko zarumieniłam – Na
długo przyjechałyście? I co tak w ogóle robicie na stadionie? – kontynuował.
- Na dwa tygodnie. A co do drugiego
pytania, to być w Barcelonie i tu nie przyjść? Nie do wybaczenia!
- Wiesz, przepraszam, mogę ci mówić na
„ty”?
- Pewnie, Melisa – i podałam mu rękę, a on
ją delikatnie ujął.
- Cris. Wiesz, świetnie się z tobą rozmawia
i żałuję, że nie mogę zostać dłużej – Luis urwałby mi głowę, gdybym się znowu
spóźnił, ale skoro będziesz tu jeszcze trochę, to może spotkamy się na jakiejś
kawie? – spytał z… nadzieją? – Ta kawa nie należy do najlepszych w mieście –
posłał mi swój kolejny promienny uśmiech, wskazując na kubek kawy, który stał
na blacie.
- W sumie, czemu nie? Zawsze dobrze
wiedzieć, gdzie jest najlepsza kawiarnia.
- To świetnie. Znajdziesz jutro czas?
- No jasne, w końcu jestem na wakacjach!
- W takim razie do zobaczenia jutro o 15:00
przy Fontanna Canaletes. Wiesz, gdzie to jest? – czyżby upewniał się, że dotrę?
- Dam radę. Do zobaczenia. A, i dziękuję za
autograf – rzuciłam mu miłe spojrzenie i skierowałam się z powrotem do mojego i
Lary stolika.
- Do jutra – szepnął przechodząc koło mnie.
Wow.
To było takie dziwne uczucie. Nie miałam pojęcia, że on jest taki miły. I
przystojny… Pewnie teraz biega kółeczka… Na samą myśl moje usta bezwiednie
ułożyły się do uśmiechu.
- I co? Dostałaś ten autograf? –
sprowadziła mnie na ziemię przyjaciółka.
- Co? A, tak.
- I? Jaki on jest? – była bardzo ciekawska,
ale i tak ją kochałam jak siostrę.
- Jak to jaki? Normalny.
- No, ale to przecież piłkarz!
- To co z tego? – mówiłam, nie wiedząc do
czego zmierza – Przecież to zwykły facet. To, że ma kasę i gra w najlepszym
klubie na świecie, nie robi z niego jakiegoś niezwykłego. Nie różni się niczym
od naszych znajomych…
- Może masz rację… Chyba za dużo czytam
brukowców – przyznała ze wstydem.
Pięć
minut później zgarnęłyśmy naszych towarzyszy i udaliśmy się do hotelu. My
poszłyśmy na masaż, a oni na basen. Wkrótce do nich dołączyliśmy. W pewnym
momencie usłyszałam głośny plusk i zauważyłam brak mojej przyjaciółki.
Odwróciłam się i dopiero wtedy spostrzegłam, że Luki wrzucił ją do wody, po
czym sam wskoczył. A na dodatek teraz się tulą i całują. A… no tak… Oczywiście
zapomniałam wam powiedzieć, że Larysa i Łukasz są parą od jakichś 5 miesięcy.
- Nawet tu nie możecie sobie odpuścić? –
krzyknął do nich zniesmaczony „Gołota”.
- Daj im spokój. – i dałam mu sójkę w bok –
Nie widzisz jacy są szczęśliwi?
Wszyscy
zaczęliśmy się śmiać. Jednak chwilkę później wracaliśmy już do pokoi. Zmęczona
całym dniem – no wiecie, zwiedzanie, zakupy, stadion i takie tam – szybko
wzięłam prysznic, założyłam moją piżamkę z szortami i poszłam spać.
Cristian
Kiedy
tak na luzie do mnie podeszła i po prostu poprosiła o autograf, nie byłem w
stanie jej odmówić. Mówiła, że przyjechała na wakacje, bo niedługo zaczyna
studia. Hmm, ciekawe kim chce być ta piękna dziewczyna? Piękna… Nie mogę
powiedzieć o niej nic innego. Jest średniego wzrostu, ma brązowe włosy do pasa,
nieco pofalowane. Jest szczupła i kobieca zarazem. A do tego taka miła, urocza.
I te jej oczy… Są jak ocean po burzy… Nie byłem pewny, co odpowie na moją
propozycję, ale na całe szczęście się zgodziła. Nie mogę się już doczekać naszego
spotkania. Boże, niech ten trening już się skończy!
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
*******
Hejka!
No i mamy pierwszy rozdział. :)
Jestem podekscytowana, ale jednocześnie lekko zdenerwowana,
bo nie mam pojęcia, czy przypadnie Wam do gustu.
No ale cóż. Żyje się raz. ;)
Bardzo proszę o komentarze, żebym wiedziała, czy jest sens pisać to opowiadanie.
Liczę na szczerość z Waszej strony.
Do następnego wpisu ;*